Moje wszystko

Czym się różni kobieta od mężczyzny na przykładzie prysznica

Pracowity dzień został uwieńczony siedzeniem na sofie, grzebaniem w necie i zajadaniem ciasta marchewkowego. Po wczorajszym dniu padłam wieczorem jak mucha. Dzieciaki też. Pierwsze oznaki życia natomiast, można było zaobserwować dzisiaj u nas około godziny 8.30. To znaczy baaaardzo późno. Pierwszy wstał Duży. A jak on wstaje, to zaraz cały dom jest na nogach, bo Duży nie lubi być sam 😉 Wstałam wreszcie, dałam lekarstwa, zrobiłam inhalacje i pognałam na zakupy. W czasie gdy ja wybierałam golonkę, mąkę razową, jajka i inne takie, kurier dostarczył mi do domku przesyłkę z kurtką od mojej mamci. Kurtka jest cudna. Długa do kolan. Szaro stalowa. Z kołnierzem golfowym i paskiem. Strasznie się ucieszyłam, bo w kurtkach ostatnio mam braki. Później wzięłam się za golonkę w piwie. Tzn przyrządzałam ją na specjalnie zamówienie mojego męża. A później jeszcze zachciało nam się tego ciasta, więc upiekłam. Chociaż pierwotnie miałam je w planach na jutro 🙂 Aaaaale całe szczęście, że zrobiłam dzisiaj, bo chociaż osłodziłam sobie wieczór. Jak już obsłużyłam dzieci (mamusiu jeść, pić, siku, kąpać się i milion jeszcze innych rzeczy), to wreszcie usiadłam i zjadłam kawał tego pysznego ciasta, i zaczęłam przegląd staroci na dysku. Efektem tego jest nie lada znalezisko 😀 Podzielę się z Wami a jakże:

 Jak brać prysznic jak kobieta:

1.Zdejmij ubranie i włóż je do pojemników na brudną odzież, segregując na jasne, ciemne i białe oraz do prania ręcznego i w pralce. 
2.Idź do łazienki ubrana w długi szlafrok. Jeśli po drodze spotkasz męża, zakryj dokładnie wszystkie widoczne części ciała i przyśpiesz kroku. 
3.Przyjrzyj się w lustrze swojej figurze i wypnij brzuch. Pojęcz, że znowu utyłaś. 
4.Wejdź pod prysznic i przygotuj sobie myjkę do twarzy, myjkę do rąk, myjkę do krocza, szczotkę do pleców, szeroką gąbkę oraz pumeks. 
5.Umyj dwukrotnie włosy szamponem grejfrutowo-ogórkowym z dodatkiem 83 witamin. 
6.Wetrzyj we włosy odżywkę grejfrutowo-ogórkową wzbogaconą naturalnym olejkiem krokusowym. Zostaw ją na 15 minut. 
7.Myj twarz peelingiem z pestek brzoskwini przez 10 minut, aż nabierze żywego, czerwonego koloru. 
8.Umyj resztę ciała żelem do kąpieli Ginger Nut i Jaffa Cake. 
9.Spłucz odżywkę z włosów, poświęcając na to co najmniej 15 minut, aby mieć pewność, że cała spłynęła. 
10.Ogol włosy pod pachami i na nogach. Rozważ ogolenie okolic bikini, ale dojdź do wniosku, że lepiej je wywoskować. 
11.Nakrzycz na męża, kiedy spuści wodę w toalecie i spadnie ciśnienie wody, tak, że z prysznica popłynie wrzątek. 
12.Wyłącz prysznic. Wytrzyj wszystko w kabinie do sucha. Bardziej zabrudzone miejsca przetrzyj specjalnym płynem do kafelków. 
13.Wyjdź spod prysznica. Wytrzyj się ręcznikiem wielkości małego   państwa afrykańskiego. 
14.Zawiń włosy w długi ręcznik, o wyjątkowej chłonności. Sprawdź całe ciało w poszukiwaniu choćby zapowiedzi pryszczy. 
15.Wróc do sypialni, ubrana w długi szlafrok i turban z ręcznika.
16.Jeśli dostrzeżesz gdzieś męża, zakryj starannie wszystkie odkryte części ciała i udaj się szybko do sypialni, gdzie spędzisz następne półtorej godziny na ubieraniu się..

Jak brać prysznic jak mężczyzna: 

1.Zdejmij ubranie, siedząc na łóżku i zostaw rzeczy rzucone niedbale jedne na drugie.
2.Przejdź nago do łazienki. Jeśli zobaczysz gdzieś żonę, potrząśnij w jej kierunku przyrodzeniem, wołając: Łuuu, łuuu!
3.Spójrz w lustro i wciągnij brzuch, żeby zobaczyć swoją męską sylwetkę. Popodziwiaj rozmiary swojego penisa w lustrze, podrap się po jądrach i powąchaj palce. 
4.Wejdź pod prysznic.
5.Nie rozglądaj się za myjką lub gąbką, bo ich nie potrzebujesz. 
6.Umyj twarz. Umyj się pod pachami. 
7.Pośmiej się z tego, jak głośno słychać bąki puszczane w kabinie prysznicowej. 
8.Umyj krocze i jego okolice. Umyj pośladki zostawiając włosy na mydle. 
9.Umyj włosy szamponem, ale nie nakładaj odżywki.
10.Za pomocą piany z szamponu zrób sobie irokeza na głowie i odsuń zasłonę, żeby obejrzeć się w lustrze.
11.Nasiusiaj do brodzika, celując w odpływ. 
12.Spłucz się i wyjdź spod prysznica. Nie zwracaj uwagi na kałuże na podłodze-trochę się narozlewało bo dół zasłony znajdował się poza brodzikiem, gdy brałeś prysznic.
13.Wytrzyj się częsciowo. 
14.Przyjrzyj się sobie w lustrze, napręż mięśnie i ponownie naciesz się rozmiarem swojego przyrodzenia.
15.Zostaw odsuniętą zasłonę prysznicową i mokry dywanik łazienkowy na podłodze.
16.Zostaw w łazience włączone światło i wentylator. 
17.Wróć do sypialni z ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Jeśli będziesz mijał żonę, zdejmij ręcznik, chwyć w rękę przyrodzenie, powiedz: No co kotku i naprzyj na nią swoimi biodrami. 
18.Puść dwukrotnie bąka. Ubierz się we wczorajsze rzeczy.

😀 Uśmiałam się. Dzisiaj żegnam się z Wami wesoło i marchewkowo, dobrej nocy 🙂

Moje wszystko

Kołomyja

 Jesteśmy back. Duży w domu. Mały też. Cała trójka zmęczona po szpitalnych przejściach. Bo Mały też był z nami. Miał nie być, ale okazał się niezbędny. I nawet się z tego cieszę, bo zyskałam pewność, że z nim wszystko w porządku. Ale zacznę może od początku. Duży był bardzo zestresowany od wczoraj. Najpierw nie mógł zasnąć, a kiedy wreszcie mu się to udało, to męczyły go jakieś straszne koszmary. Mówił przez sen, płakał.. Wreszcie zbudził się w środku nocy z ogromnym bólem głowy. Ja zasnęłam jakoś po północy. Od godziny 4.00 już właściwie nie spałam. Zasypiałam na 3 minuty i budziłam się, znów zasypiałam, i znów się budziłam.. Wstałam wreszcie o 5 rano, bo już mnie męczyło to wszystko. Przygotowałam kanapki dla Dużego. I śniadanie dla Małego. Sama też coś zjadłam, naszykowałam ubrania na zmianę dla Dużego, w razie gdyby musiał zostać w szpitalu. No i takie tam jeszcze inne rzeczy. O 6.30 przyszła teściowa, zabrałam Dużego, ogromny plecak z prowiantem, ciuchami i wszelkimi potrzebnymi dokumentami i podążyłam do teścia, który ofiarował się nas odwieźć. Podróż minęła nam nie bez przygód. Najpierw zachorował Duży. Mimo podanej tabletki, choroba lokomocyjna dała mu znać o sobie. Zaczął padać śnieg i zrobiło się ślisko. Oczywiście udało nam się zabłądzić, bo ostatni raz jechaliśmy do szpitala w roku 2006. A mieści się on tuż poza granicami naszego miasta, więc nie jeździmy tamtędy wcale. Pytaliśmy o drogę wiele osób, w tym taksówkarza. Teść dojechał do skrzyżowania wg wskazówek taksówkarza i zapomniał co dalej. Za nami zniecierpliwiony kierowca zaczął trąbić. Teść wpadł na fantastyczny pomysł: wysiadł z samochodu (na środku skrzyżowania) i poszedł spytać trąbiącego o drogę.. Za nami sznur samochodów rośnie. Na szczęście trąbiący nie był ślamazarą a droga okazała się na tyle prosta, że teść szybko wrócił i pojechaliśmy dalej. Na miejscu byłam minutę przed czasem, chociaż naprawdę zaczynałam już wątpić czy kiedykolwiek się tam dostaniemy. I tu znów zaczęły się schody. Okazało się, że OstatniaDeskaRatunku (OSD) z rozmachu podała na skierowaniu imię Małego zamiast Dużego. Sprawa się skomplikowała, bo z komputera wycofać się nie da, a innego dziecka zamiast podanego też przyjąć się nie da. OSD zapytała zatem, czy istnieje możliwość przywiezienia Małego, to zbada się go też i po kłopocie.. No dla nich tak.. Dla mnie to poważny problem, bo kto niby ma Małego przywieźć? Zadzwoniłam do teścia. „Możesz przywieźć Małego? Bo tu wyniknęła taka sytuacja, że przydałoby się, żeby był obecny. Z korzyścią dla niego.” Teść pomyślał chwilę i pomimo tego, że było mu to naprawdę nie na rękę, wyraził zgodę. Zadzwoniłam zatem do teściowej, żeby poinstruować ją gdzie ma szukać ubrań Małego, w co ma w ogóle ubrać i jak to ma wyglądać. Ponieważ fotelik Małego pojechał w naszym samochodzie z M do pracy, do dyspozycji pozostał nam poddupnik Dużego. Teściowa znalazła co potrzeba, ale nagle przypomniało mi się, że przecież ona nie ma kluczy od naszego mieszkania, więc siłą rzeczy nie może przyjechać z teściem i z Małym… Zadzwoniłam więc do Babci, żeby pojechała do nas przypilnować domku. Muszę dodać, że w budynku szpitalnym nie ma zasięgu dla telefonii komórkowej (zadupie i tyle), więc w celu wykonania połączenia należy udać się na zewnątrz. Ku mojej rozpaczy Babcia okazała się być nieobecną.. Zadzwoniłam więc do teściowej z przykazem prób łapania Babci co 5 minut, co się w końcu udało. Babcia poszła na zakupy i byłaby wcześniej, ale oczywiście spotkała ją przygoda niecodzienna. Mianowicie wracając ze sklepu, zaczepiła ją zmarznięta i zrozpaczona kobieta, która tylko na chwilkę wyszła po chleb, zostawiając w mieszkaniu chorą na alzheimera  matkę. Matka zamknęła drzwi i za nic córki wpuścić nie chce. Więc może by tak moja Babcia spróbowała ją nakłonić do otwarcia drzwi, podając się za sąsiadkę..? Babcia poszła, została zbluźniona, drzwi pozostały zamknięte, Babcia przeprosiła, że pomóc nie umie i wróciła do domu, gdzie moja teściowa na nią telefonicznie czyhała. W tym czasie wyszłam znów na zewnątrz w celu ustalenia miejsca pobytu teścia, teściowej, Małego i Babci. Okazało się, że istnieje problem nie do przeskoczenia dla mojego teścia: brak fotelika Małego. Poddupnik Dużego się nie nadaje i koniec. Wymyśliłam więc opcję „taxi”. Teściowa poczekała na Babcię, wsiadła w taksówkę i przyjechała.. Duży był już po dosyć głośnym pobraniu krwi i po RTG. Mały cały w skowronkach rzucił się w moje objęcia. OSD zaprosiła nas na wywiad, po czym oddała w ręce pielęgniarek, które miały wykonać testy alergiczne na obu chłopcach, oraz pobranie krwi na Małym. Testy przebiegły sprawnie. Duży i Mały byli bardzo dzielni. A zwłaszcza Mały. Grzecznie dał rączkę pielęgniarce i udał się z nią na pobranie krwi. Ja czekałam na odczytanie wyników testu Dużego. Odstawiłam go do teściowej i pobiegłam podsłuchać jak się sprawuje w zabiegowym młodsza latorośl. Mały siedział na kolanach u jednej pielęgniarki. Na buzi miał podkówkę, ale nie płakał. Druga pielęgniarka natomiast próbowała usilnie pobrać krew. Jednakże żyłki Małego chyba się przestraszyły, bo nijak nic nie chciało lecieć… Wreszcie po dłuższej chwili cienka czerwona strużka powoli zaczęła napełniać ogromną probówę. Odetchnęłam z ulgą, ale okazało się, ze ucieszyłam się za szybko. Nagle wszystko się zatrzymało. Pielęgniarka zrezygnowana wyjęła igłę, zakleiła „dziurkę” (tak mówi Mały) i zabrała się za żyłki w drugiej rączce. Zdaje się, ze udało się w końcu pobrać potrzebną ilość krwi, bo Mały wyskoczył z gabinetu zabiegowego z dosyć nieszczególną minką, ale za to z dwoma rączkami zaklejonymi plastrami, co oczywiście było powodem do dumy. Pognał zatem jak najszybciej pochwalić się babci i odebrać pochwały za dzielne zachowanie. Później poszło już gładko. Krótka rozmowa z OSD na temat dalszego podawania leków, prośba o telefon w poniedziałek, jeśli chodzi o wszelkie pozostałe wyniki i wtedy będzie też decyzja co dalej. Póki co Duży jest w domu. Na tzw przepustce. I cieszę się z tego, bo naoglądałam się dzieci w oddziale. Malutkie takie, kilkumiesięczne z kaszlem o wiele gorszym niż kaszel Dużego. Korytarze pełne mam i tatusiów ściskających w objęciach stęsknione dzieciaczki kilkuletnie. Zachciało mi się płakać. Ale u Dużego nastąpiła niewielka poprawa, więc ryzykowne byłoby umieszczenie go z tymi wszystkimi dziećmi, których choroba dopiero rozkwita.. Tak więc czekamy do poniedziałku na dalsze decyzje. Tymczasem zmęczenie i stres dają mi się we znaki, powieki ciążą, ale wiem, że jeszcze nie zasnę, bo ciągle przeżywam ten dzień od nowa. Dziękuję Wam za wszystkie życzenia i za wszystkie trzymane kciuki. Przydały się, bo póki co w domu jesteśmy w komplecie. Pozdrawiam Was gorąco i życzę dobrej nocy.

Moje wszystko

Najgorsze…

 Duży jest chory. OstatniaDeskaRatunku była rano i zarządziła szpital. Duży płacze i płacze, bo nigdy sam nie zostawał nigdzie. Jest bardzo wrażliwym dzieckiem i panicznie boi się rozstań z nami. Psycholog zaleciła, żeby nie zmuszać go do niczego, że wszystko przyjdzie samo. Pani Doktor po wysłuchaniu tego wszystkiego wymyśliła co następuje: jutro z samiuśkiego ranka (najpóźniej 7.30) jesteśmy w oddziale, na czczo. Robimy badania krwi, prześwietlenia płuc, wymazy i co tam jeszcze trzeba i czekamy na wyniki, które przesądzą o dalszym leczeniu. W zależności co pokaże RTG, Duży albo wróci do domu, albo zostanie w szpitalu. Jestem przerażona. Nie dlatego, że on będzie musiał sam zostać w szpitalu na noc. Jestem przerażona tym wszystkim. Tymi badaniami. Boję się wyników. Nie wiem kto zajmie się Małym, bo ja przecież muszę być z Dużym w ciągu dnia. Nie wiem co będzie jeśli okaże się, że Duży jest chory bardziej niż Doktor wysłuchała. I w ogóle nie wiem już nic. Chce mi się ryczeć i jest mi źle. I boję się, że Mały też zachoruje od nowa. Do kogo napisać zażalenie? Kogo obwiniać? Baba stojąca za mną w aptece, kiedy zobaczyła jakie leki wykupiłam, zaczęła się wymądrzać, że trzeba odporność budować. Po co się odzywa jeśli nic o nas nie wie?? Myślałam, że jej przywale. Mądralina jedna. Dlaczego nie podstawiłam jej nogi i nie poradziłam później, żeby bardziej uważała? Eeeech… 

Moje wszystko

Radość z życia

 Jak to przyjemnie wrócić do ciepłego domku, do ciepłego męża i do kochanych dzieci, po męczącym wysiłku fizycznym w postaci hulanek na stepie. Jak to przyjemnie wrócić po paskudnej chorobie do swoich przyjemności. Do ludzi, z którymi już zdążyłam się zaprzyjaźnić. Jednak nie lubię chorować. Jednak wolę swoje życie zabiegane, zawalone różnymi ważnymi sprawami moich dzieci i mojego męża. Jednak wolę to wszystko niż leżenie plackiem z temperaturą, wydawanie kasy na lekarzy i lekarstwa, wymyślanie pomysłów na zbicie temperatury. Uwielbiam środy. Uwielbiam chodzić do mojego klubu. Uwielbiam dziewczyny stamtąd. Dzisiaj na przykład po skończonych zajęciach zostałyśmy sobie na herbatce i kawce, żeby poplotkować. Posypały się zwierzenia osobiste, ale nie pozbawione humoru. Powiem tak: moje biedne płuca, które jeszcze nie tak dawno nie były w stanie przyjąć maleńkiej dawki mroźnego powietrza bez sprawiania mi bólu, dzisiaj wreszcie zaczerpnęły powietrza 🙂  Od śmiechu bolało mnie wszystko. Brzuch, płuca, oczy.. Miałam wrażenie, że policzki zastygły w jakimś dziwnym skurczu. Nie byłam w stanie przestać się śmiać. Postałyśmy tak sobie około 40 minut. Ale to wszystko za mało. Za krótko. Jesteśmy umówione na dłuższy wypad, kiedy zrobi się już cieplej. A teraz siedzę sobie w ciepełku, popijam herbatkę z cytrynką i podjadam biszkopta, którego dzisiaj, tymi właśnie ręcamy wyprodukowałam. I jest mi dobrze. I wcale nie myślę o tym, ze jutro przyjedzie Pani Doktor OstatniaDeskaRatunku, bo Duży kaszle fatalnie. I wcale nie myślę o tym, że pewnie przedłuży mu antybiotyk. I nawet nie chcę myśleć o tym, że choroba być może wróciła.. I w ogóle nie chcę teraz myśleć. Dzięki dziewczyny za fantastyczny wieczór 🙂 Do zobaczenia w kolejną środę!

Moje wszystko

Kup pani Paellę..

 Temat reklam powraca do mnie jak bumerang. Kiedyś pisałam już o reklamie pulpetów, gdzie to nad słoikiem z rzeczonymi, stało kilku piłkarzy bez głów i trzymało się za hmm genitalia. Podpis wiele mówiący: w jednym słoiku. Obrzydlistwo. W życiu tego nie tknę. Albo taka reklama co na chwilkę zniknęła z ekranów naszych tv a teraz znów powróciła budząc moje obrzydzenie. Babka z kilometrowymi nogami leży na plaży, a facet całuje ją po tych nogach żując gumę odświeżającą. I nawet tak sobie wzdycha, że niby świeżość pokazuje. Dla mnie to on po prostu po tych girach śmierdzących oddech łapie i guma jest mu faktycznie potrzebna, bo bez niej to kiepściuchno by było.. Gumy leżą na półkach. Nie zauważyłam, żeby ktoś je kupował. Ja na pewno nie wezmę, bo czuć je kulosami baby z plaży na odległość.. Albo taka reklama, co to półgoła babka wdzięczy się do faceta a on krzyczy: „Paella!” i wybiega z domu! Pokażcie mi faceta, który zamiast seksu woli paellę zjeść! I biegnie do tej kuchni, bo mu się przypala! Tia, na pewno. Owszem jedzenie może być, ale po seksie. Nigdy zamiast. No chyba, że nie ma partnerki. Ale ten z reklamy ma. I to nawet więcej niż jedną. Jakiś nienormalny chyba. Wreszcie ta ostatnia łapie go na dłużej, ale tylko dlatego, że ową paellę właśnie pichci. Znaczy się uważajcie drogie panie, bo jak paelli w domu nie będzie, to nici z przyjemności. I tak to znów wymyślacze reklam pokazali nam nasze miejsce. Jak nie w łazience przy praniu to w kuchni przy garach. Bo inaczej celibat. A tak w ogóle to dlaczego akurat paella? Dlaczego nie bułka z kiełbasą? Dlaczego nie zupa pomidorowa? Ano chyba dlatego, że naprodukowali tej paelli w cholerę i nikt tego nie kupuje. Wcale się nie dziwię, bo w opakowaniu mało, a drogie. Wolę gar jarzynowej, co mi na dwa dni wystarczy. Nie będzie mnie tu jeden wymyślacz reklam z drugim straszył, że chłop precz pójdzie. Na szczęście mój zjada wszystko i paella mu do szczęścia nie potrzebna. Zje nawet barszcz biały z papierka i powie: kochanie jakież to wyśmienite! 🙂 A mojej koleżanki małżonek to nie dosyć, że z papierka nie, tłuszczyk z szynki trzeba mu odkrawać, skwarki muszą mieć idealny kształt, to jeszcze sam sobie nie weźmie, bo mu chyba ręce do tyłka przyrosły. Ona lata nad nim jak nad śmierdzącym jajkiem, a on z miną władcy siedzi przy stole i wybrzydza. To ja już bym chyba wolała, żeby sobie poszedł do tej z paellą. Ona też pracuje (koleżanka, nie ta z paellą). Wychowuje dziecko. Pierze, sprząta, gotuje, nosi siaty z zakupami, czyli robi wszystko to, co każda kobieta. A on co? Idzie do pracy, wraca z pracy i już. Koniec. I jeszcze trzeba go obsłużyć bo zmęczony.. Jak raz jej powiedziałam żeby została u mnie dłużej trochę, to spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem i powiedziała: „no coś ty, przecież mąż zaraz wróci z pracy, muszę mu obiad podać..”. Zapytałam czy nie może sobie wziąć sam. I zostałam w jej oczach dziwadłem. Jak to? Sam? Mąż? W kuchni??? Może ja faktycznie jestem dziwna? Mój mąż nie ma zahamowań i do kuchni wchodzi bez bólu. Umie sobie sam odgrzać obiad. Umie też sobie sam ugotować jeśli potrzeba. Zastanawiam się, co on je, kiedy ona wyjeżdża.. No bo chyba nie leci codziennie znad morza na przykład do centrum Polski, żeby mężowi obiad podać..

 Moja mama zapytała mnie dlaczego w Polsce kabaret Mumio jest tak popularny. Ona nie widzi nic śmiesznego w ich skeczach. Przyznam się szczerze że nie obejrzałam żadnego skeczu. A kabaret ten znam jedynie z reklam telewizyjnych jednej z sieci komórkowych. Gdyby nie to, to pewnie nigdy nie dowiedziałabym się, ze taki kabaret istnieje.

 No dobra, wyplułam z siebie ten jad. Teraz  mogę spokojnie udać do garów. Dzisiaj na obiad udźce w marynacie i pieczone ziemniaki. W nosie mam paellę 😛

Moje wszystko

Doktor Flaj

 Zapytała mnie dzisiaj znajoma, dlaczego na bloksie podszywam się pod lekarza.. Otóż wcale się nie podszywam! Faktycznie to dr może być mylące, więc śpieszę z wyjaśnieniem. Nie jestem lekarzem, ani nie mam tytułu doktora w żadnej innej dziedzinie. Jednego pięknego letniego dnia siedziałam na dworzu i wymyślałam nazwę użytkownika przed założeniem bloga w tym innym serwisie. Męczyłam się z tym strasznie jak zwykle. I nagle tuż nad moją głową przeleciała piękna ważka.. Zauroczona stworzeniem pomyślałam, że dlaczego nie ważka. Albo najlepiej "dragonfly". Z angielska. Wydało mi się to tak piękne, że natychmiast założyłam konto z obawy, że ktoś mi podkradnie nazwę. Później kiedy okazało się, że serwis nie do końca spełnia moje oczekiwania i znalazłam się na bloksie, okazało się, że dragonfly już do kogoś należy. Byłam zmuszona wymyśleć coś innego. Nie cierpię numerków w nickach, loginach itd, więc wymyśliłam sobie skrót – dr.fly. To znaczy się dragonfly, gdzie kropka zastępuje człon "agon". Wcale do głowy mi nie przyszło, że ktoś może mnie wziąć za lekarza. Jeśli tak się stało, to przepraszam za wprowadzenie w błąd, ale było to niezamierzone. Po prostu lubię swoją ważkę 🙂

 Dzisiaj nie robiłam nic. Rano wpadła babcia, więc mogłam wyjść na małe zakupy i pozałatwiać kilka spraw. W wyniku poważnego nadszarpnięcia budżetu domowego przez cholernego wirusa darowałam sobie wędrówkę po wszystkich sklepach warzywnych. Poszłam tylko tam gdzie musiałam. Przytomnie zakupiłam ziemniaki, bo jutro będę sama z dziećmi i nie mogłabym wyjść. A ryżu mamy już trochę dosyć. Tzn JA mam dosyć, bo kiedy dzisiaj chciałam ugotować makaron, to obaj chłopcy głośno zaprotestowali i zażądali ryżu. Musiałam ugotować i dać. Sama nie tknęłam.. Za to na jutro zaplanowałam całkiem przyjemny obiad. I właśnie dlatego moje ręce pachną dzisiaj marynatą z ziół i różnych innych dodatków 🙂 Chłopcy czują się lepiej. Brykają jak młode źrebięta puszczone po raz pierwszy na zieloną łąkę 😉 Zwłaszcza Mały. Tryska energią i głowę ma pełną pomysłów nie zawsze nadających się do zrealizowania. No ale cóż. Takie prawo czterolatka. I taka moja rola, żeby psuć najfajniejszą zabawę. Be matka, be! Duży też zdrowieje. Poznaję po żądzy posiadania.. Kiedy jest chory, nie interesuje go nic. Kiedy jest zdrowy, chce mieć wszystko. I tak na przykład wczoraj chciał książki naukowe, bo będzie robił trzy fakultety naraz i już teraz musi się przygotować. Dzisiaj natomiast zapałał pragnieniem posiadania następnych gier z przygodami Reksia. Od rana już słucham o czarodziejach i jakimś Nemo, co są mu niezbędni do dalszej egzystencji. Ciekawe kto w takim razie się nauczy 5 przykazań kościelnych, których z powodu choroby nie zdążył zaliczyć w styczniu i jeszcze drugiej modlitwy do zaliczenia w lutym. Zaczyna do mnie docierać, że komunia zbliża się wielkimi krokami. Muszę kupić garnitur. I buty. Muszę wymyśleć w co ubierze sę pozostałe 3/4 naszej rodziny. I wogóle staram się nie myśleć, że w lutym czeka mnie niezbyt przyjemna wizyta u lekarza. I jeszcze muszę pamiętać, żeby dać M książeczkę do podstemplowania, bo tak sobie zażyczyli. Stempel z lutego. I muszę pamiętać o jeszcze kilku innych sprawach, o których wcale mi się nie chce pamiętać. Czy nie może tego zapamiętać ktoś inny? Dlaczego nie mogę mieć takiej pamięci podręcznej? Drugiej głowy na przykład. Takiej na usb.

Moje wszystko

Wspomnienie Dużego

 Zapytaliśmy dzisiaj Dużego: Czy pamiętasz jak chodziłeś do przedszkola? Pamiętasz jak strasznie płakałeś?

Duży: No pewnie, że pamiętam.

M: I gdzie było lepiej w przedszkolu czy w szkole?

Duży: W przedszkolu.

Ja: No widzisz, zawsze Ci mówiłam, że przedszkole jest fajne. Fajniejsze niż szkoła.

Duży (zdezorientowany): Aaaale ja myślałem, że pytacie gdzie mi się lepiej płakało. A w przedszkolu płakało mi się dużo fajniej niż w szkole..

Rozłożył mnie tym na obie łopatki. Oboje z M turlaliśmy się ze śmiechu.

 


Dzisiejszy dzień jest dziwny. Nie wyspałam się w nocy. Mały przychodzi do nas regularnie odkąd zachorował. I bynajmniej nie leży spokojnie, tylko łazi po całym łóżku. Raz śpi w nogach, raz na naszych głowach, a szczególnie upodobał sobie moją poduszkę i tu lubi spać w poprzek. Z uwagi na to, że jest chory nie wyganiam go, bo może się źle czuje? Kiedy pytam go dlaczego nie śpi w swoim łóżeczku odpowiada: „Aaa bo mi tam niewygodnie”. No ale mi jest niewygodnie tu.. Mam nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normy, bo wstaję z obolałymi ramionami i zdrętwiałymi odnóżami. Dzisiaj dla odmiany doszedł jeszcze ból głowy. Co za beznadziejne uczucie. Pół czaszki rozsadza od wewnątrz jakieś dziwne ciśnienie. Marzę o chwili ciszy, ale chłopcy czują się coraz lepiej i o ciszy mogę na razie zapomnieć. Oczywiście, że się cieszę, że zdrowieją. Niechby już nawet całkiem wyzdrowieli. Zabrałabym ich na dwór i niech sobie hałasują do woli. Mamunia tymczasem mogłaby w spokoju pogapić się na nisko zawieszone na niebie słońce, wrony łażące po żółtej i zniszczonej zimą trawie, na opatuchanych szalikami i ciepłymi kurtkami ludzi, na nastolatki z gołymi nerami i czerwonymi od zimna nosami i policzkami, bo przecież założenie czapki i dłuższej kurtki to w tym wieku obciach. (Obciach? Czy ktoś wogóle uzywa jeszcze takiego określenia?? Teraz się chyba mówi, że to siara. Ale głowy uciąć sobie nie dam). Ech. Pan Doktor OstatniaDeskaRatunku powiedziała, że możemy wyjść jak będzie troszkę mrozu i słońce. Ale jak na złość mróz ustąpił. Słońce wprawdzie wylazło, ale jednak boję się ich zabrać na spacer w tej chwili. Może za kilka dni.. Mam nadzieję, że Mały wytrzyma, bo codziennie pyta mnie czy już się ubieramy i idziemy kupić kinder niespodziankę i kabel. Kabel jest konieczny, bo bez niego nie można oglądać Teletubisiów na dvd. A stary kabel uległ uszkodzeniu i nie chce działać. Paskudny no.

 

Znów oglądam „Transformersy”

Moje wszystko

Ciasteczka maślano – korzenne

 Chłopcy postanowili, że chcą upiec ciasteczka. Takie proste maślano – korzenne. Akurat miałam w domu wszystko co potrzeba, więc zgodziłam się, chociaż naprawdę mi się nie chciało. Oczywiście pomyślałam, że wstawię zdjęcie i przepis na bloga. I całkiem niechcąco wymyśliłam, że założę drugiego bloga o moich kulinarnych zmaganiach. Wprawdzie nie zmagam się z tym codziennie i równie dobrze mogłabym pokazywać wszystko tutaj, ale ostatnio coraz częściej myślę o tym całym gotowaniu i mógłby tu powstać prawdziwy misz – masz, więc blog kulinarny jest. Wstawiłam nań poprzednie moje zdjęcia i przepisy, żeby nie był taki „łysy” 😀 Tak więc jeśli chcecie obejrzeć dzieło moich chłopców to ciasteczka maślano – korzenne są tu. Nawet jeśli mój zapał zgaśnie, to za jakiś czas powróci, więc blog i tak się przyda 😀 Zatem wszystko zostało uporządkowane i wygląda nieźle. Jednocześnie wszelkie uwagi i sugestie dotyczące mojego gotowania są mile widziane 😀 Postanowiłam bowiem, że spróbuję wziąć tego byka za rogi, tym razem na serio. Ale tylko wtedy, kiedy czas mi na to pozwoli. I chęci 😀 A chęci może będą, bo mama działa i zbiór bibelotów kuchennych rośnie. A ja się cieszę jak nigdy dotąd i czekam na nie z niecierpliwością 🙂

Moje wszystko

Puste miejsce w pokoju

 Rozebrałam wreszcie choinkę i zrobiło się strasznie pusto. Duży powiedział, że jak dorośnie, to ubierze choinkę tylko raz i będzie stała tak przez cały rok. Zrobiło mi się smutno, bo w gruncie rzeczy lubię Święta i choinkę i Mikołaja.. Ze smutku zjadłam trzy batoniki w czekoladzie z kokosem i z migdałem na wierzchu i teraz jest mi jeszcze bardziej smutno. Była dzisiaj Pani Doktor OstatniaDeskaRatunku. Jest duża poprawa u jednego i u drugiego syna. Strasznie sie ucieszyłam, bo już od tych zmartwień i myślenia non stop o tych wszystkich lekarzach, chorobach i lekach prawie wpadłam w depresję. Zadzwoniła też do nas pani Ewa – logopeda i odwołała wizytę, bo idzie na urlop. Dla mnie to lepiej. I tak miałam dzwonić i odwoływać, no bo jak mam ich zabrać takich kaszlących i kichających na ćwiczenia języka? Pogoda zrobiła się fatalna. Słońca nie ma wcale a wcale, za to są wstrętne chmury i odwilż. Znowu tęsknię za mrozami i sniegiem. Przecież kupiłam sobie nowe buty i nie zdążyłam się pocieszyć, że nie przemakają.. Wczoraj byłam na zebraniu semstralnym w szkole. Jestem dumna z mojego synka 🙂 Pani bardzo go chwaliła, że pomimo swojej nieśmiałości coraz częściej zaczyna brać udział w lekcji, zgłasza się do odpowiedzi i jest bardziej odważny. Powiedziała też, że posiada dużą wiedzę i potrafi się ładnie wypowiadać. W ocenie opisowej również wypadł bardzo dobrze. W porównaniu z rokiem ubiegłym jest świetnie. W zeszłym roku miał mnóstwo zaległości z powodu ciągłej absencji, spowodowanej licznymi zapaleniami oskrzeli. Chorował co dwa tygodnie. Starałam się nawet o nauczanie indywidualne, bo już nie dawałam rady finansowo z tymi lekami i lekarzami (znów Pani Doktor OstatniaDeskaRatunku). Niestety komisja rozpatrująca moje podanie uznała, że musi chodzić do szkoły, bo powinien jak najwięcej przebywać z rówieśnikami z powodu swojej nieśmiałości. Ludzie! A co z jego zdrowiem?? Miałam opinie od dwóch lekarzy specjalistów pulmonologów, gdzie czarno na białym było napisane, że wskazane nauczanie indywidualne, bo on nie ma kiedy odporności nabrać między chorobami. Co pójdzie do skzoły to od nowa chory. Oszaleć można. Dobrze, że decyzję odebrałam w tym momencie, keidy nie było na kogo nawrzeszczeć, bo chyba rozniosłabym te panie psycholog i pedagog na strzępy. Owszem przysługiwało mi odwołanie od decyzji, ale trwałoby to kolejne dwa miesiące, a już był marzec.. Zresztą Duży właśnie w marcu przestał chorować. Po prostu nagle wszystko się ucięło. Nikt nie wie dlaczego, ale wszyscy się cieszyli. Jednakże zaległości w szkole pozostały i nadrabiamy je mozolnie w tym roku, stąd moja radość z pochwał wychowawczyni odnośnie postępów w nauce Dużego. Od poniedziałku zaczynają się ferie zimowe. U nas ferie zaczęły sę już w zeszłym tygodniu, wraz z chorobą Dużego. Teraz czeka nas nadrabianie zalgłości z tego czasu. No i przecież jeszcze ten angielski.. Sprawdzian półroczny przed nim. Na szczęście uczy się chtnie, więc mam nadzieję, że nie wszystko z głowy wyleciało i wystarczy powtórzyć to, czego się nauczył.

 Dzisiaj zaplanowałam oglądanie "Rysia". Po "Misiu" i "Rozmowach kontrolowanych" i tym razem spodziewam się dużej dawki humoru. Nie miałam okazji jeszcze obejrzeć tego filmu. Wogóle jeśli chodzi o filmy, to jestem baaaardzo do tyłu. Przy okazji podłączenia cyfrowej kablówki, dostaliśmy miesiąć płatnych kanałów za darmo. Tak więc miałam okazję obejrzeć "Ghost Ridera" i jestem zachwycona. Oczywiście, że Nicolas Cage jest boski. Nawet jak ma płonącą czaszkę zamiast głowy. Nie jestem wielbicielką komiksów, ale muszę przyznać, że film jest zrobiony świetnie. Obejrzeliśmy też "Spidermana 3". Bardziej mi się podobała częśc 1 i 2. Doszły też "Transformersy" i "W rytmie hip hopu 2". Ten ostatni to coś dla mnie. Romans muzyczno – taneczny w stylu Step up i Dirty Dancing. Co ja poradzę, że lubię takie filmy.. A jeszcze jak jest moment do płakania to już wogóle.. 😀 Cieszę się, że jutro jest sobota i M wreszcie pobędzie z nami w domu. Stęskniłam się za nim, bo cały tydzień, łącznie z poprzednim weekendem gdzieś biegał. Głównie naprawiał komputery. Dziwny zbieg okoliczności, ze nagle większości naszych znajomych popsuły się pecety. Mam nadzieję, że to już koniec komputerowych potyczek, bo chciałabym wreszcie spędzić trochę czasu z własnym mężem. I zastanawiam się nawet, czy nie podkraść mu ukradkiem telefonu. Mogłabym udawać, że wogóle nie wiem gdzie się podział i znaleźć go przypadkiem dopiero w niedzielę późnym wieczorem ;>  Może dam szansę znajomym na niedzwonienie, a jeśli się nie uda, to wtedy pomyślimy (hahaha <szatański śmiech> ;)…

Moje wszystko

Uwaga! Gotuję! (spowiedź najgorszej kucharki świata)

 Na moich drzwiach kuchennych powinna znaleźć się tabliczka z napisem: Uwaga, zła kucharka!.. Czy z niechęcią do gotowania człowiek się rodzi, czy nabywa się jej w miarę upływu czasu? No dobra niechęć to dopiero połowa problemu. Do tego dochodzi całkowita nieznajomość tematu. Nie no wiadomo, że potrafię ugotować rosół. A co za tym idzie umiem też ugotować pomidorową i jarzynową. Barszcz biały też obleci. Inne nie wchodzą w grę, bo nie lubimy. Na całe szczęście! Umiem też ugotować ziemniaki, ale żółte. Białe zawsze mi się rozwalają po całym garnku. Ryż gotuję tylko parboiled, bo żebym nie wiem jak długo go gotowała, to się nie klei. Zazwyczaj gotuję długo, bo wstawiam i zapominam. Jajko na miękko prawie zawsze jest na półtwardo lub twardo. Najczęściej robię kotlety z kurzęcego biustu. W tym temacie doszłam niemalże do perfekcji. Ostatnio w naszym menu pojawiły się również skrzydełka kurze w miodzie. No sos umiem też ugotować. Gulaszu już nie, bo i tak wychodzi sos.. Do niedawna naleśniki były dla mnie czarną magią. Żebym nie wiem co robiła, to cholerne ciasto było za gęste / za rzadkie / za słone / nie nadawało się do niczego (niepotrzebne skreślić). Z ciast umiem zrobić ciasto marchewkowe z bajeczną polewą waniliową z serków homogenizowanych. Kiedyś robiłam też tartę rabarbarową, ale bez rabarbaru. Zastępowałam go czymś innym, ale nie pamiętam czym. Zresztą karteluszek z przepisem wsadziłam gdzieś, żeby nie szukać.. Jak łatwo się domyśleć, zaginął na amen. Umiem też zrobić kilka sałatek, które zazwyczaj nie mają nazwy, bo składniki dobieram wg swoich upodobań. Najbardziej lubię sałatkę z serem feta i wszystkimi paprykami, ogórkami, sałatami, pomidorami itd., itp. Mój mąż jest człowiekiem świętym, ponieważ zjada wszystko co ugotuję bez jednego skrzywienia. I jeszcze mówi, że dobre! Czasem mam zryw i robię coś wymyślnego. Moim daniem popisowym jest lazania. Oczywiście z sosem bolońskim i beszamelem. Pomimo tego, że przepis na sos boloński posiadam dosyć dokładny, jednak idę po najmniejszej linii oporu i kupuję gotowy sos w słoiku. Beszamel przez dwa lata robiłam tak samo, czyli w przepisie było napisane, że ma zgęstnieć, moje nie gęstniało nigdy.. Raz przez przypadek (gadałam w trakcie mieszania przez telefon) robiłam wszystko dwa razy wolniej i ostrożniej, i zgęstaniało! Ku mojemu najszczerszemu zdziwieniu, beszamel wychodzi mi teraz taki jak powinien. Raz zrobiłam pierogi. Z mięsem. To była jedyna rzecz, która wyszła mi za pierwszym razem 😀 Ale co z tego, kiedy już nigdy później nie spróbowałam? Umiem robić fantastyczną golonkę w piwie. Ale z uwagi na jej tłustość nie można jej serwować codziennie.. Poza tym trzeba mieć coś, co się serwuje na smaczek raz na jakiś czas. Taka uczta dla podniebienia. Umiem też ugotować pyszne leczo, ale to raczej żadna filozofia, bo każdy to potrafi. Żebym nie wiem jak się starała to jakoś to całe gotowanie mi nie wychodzi tak jak powinno. Owszem jak się przyłożę, to umiem zrobić coś dobrego. Te rzeczy, które robię na co dzień też są zjadliwe. W końcu jemy je wszyscy i wciąż żyjemy 😉 Mój zapał, który czasem się budzi ze snu, równie szybko znika. Czy istnieje dla mnie jakaś szansa na bycie przeciętną chociaż kucharką? Zrobiłam pierwszy krok w tym kierunku. Moja mama lubuje się w akcesoriach kuchennych wszelkiego rodzaju. Poprosiłam mamę, żeby kupiła mi trochę z tych cudeniek według własnego uznania. Może posiadanie wszelkiego rodzaju miarek, łyżeczek, patelenek, nożyków i innych dupereli, skusi mnie do poświęcenia więcej czasu na wyczarowywanie dobrego jedzonka. Co tu dużo gadać, lubię gadżety i istnieje duże prawdopodobieństwo, że dzięki nim polubię gotowanie choć trochę. Poza tym przeglądam z lubością blogi kulinarne i już znalazłam kilka pozycji, które wydają się proste do przyrządzenia i chciałabym spróbować je przyrządzić. Póki co dzisiaj zabłysnęłam naleśnikami z farszem a la tortilla. Oczywiście farsz zjem ja i M, bo Duży woli dżem a Mały woli kotleta 😀 Zatem przedstawiam rzeczone naleśniki:

naleśniki a la tortilla

 Mięsko z kurzego biustu, pokrojone w cienkie paseczki, przyprawione (wg uznania. Ja dodałam Season Salt, paprykę, sól czosnkową, przyprawę do gyrosa, bo muszę ją skończyć zanim straci smak i zapach ;)). Kupiłam warzywa na patelnię z przyprawą orientalną. Podsmażone mięsko wymieszać z warzywami. Usmażyć naleśniki, im większa patelnia tym lepiej się zawijają. Farsz wykładać na naleśniki i zawijać tak jak tortillę. Polać sosem, na który aktualnie mamy chęć. Ja użyłam czosnkowego, bo czosnek dobry na choroby 😀 Ale równie dobrze można dodać pomidorowego, albo ostrego barbecue. I to byłoby na tyle moich szaleństw kuchennych. Teraz nastąpi dłuższa przerwa w tym temacie, chyba, że pojawi się chęć na ciasto marchewkowe. Jestem przekonana, że potrafię ugotować też mnóstwo innych rzeczy, tylko jeszcze o tym nie wiem. Ale jestem dobrej myśli 😉

P.S. Duży stał przy mnie kiedy mieszałam kolorowe warzywa na patelni i zachwycał się nimi. Z radością zauważył fasolę i wykrzyknął: „ale bym chciał iść z tatą zbierać fasolę! We wakacje! Marzę o tym!”. Ciekawe czy M też marzy, aby zrywać z synem fasolę w lecie. Muszę go zapytać 😀