Moje wszystko

Styczeń

Nowy rok zaczął się nie najgorzej. Po pierwsze sporo wolnego. Po drugie odpadły nam raty za CO i laptopa. Nic to, że muszę go oddać do naprawy, bo buntuje się maszyna i grać dzieciom nie pozwala… Po trzecie jakiś tam mały zastrzyk gotówki być może zasili nasz skromny budżet. Po czwarte dostanę nowe, ciepłe buty (oryginalne UGG!!!). A po piąte i najważniejsze: ZDAŁAM! Zaległy egzamin oczywiście. Na instruktora. Fitness. Cieszę się, że już nie wisi nade mną widmo wzmacniania. Anatomię mam do wykucia wprawdzie, bo jestem cienka strasznie z tego, ale przynajmniej nie muszę się już tym stresować. Do tej pory biorąc do ręki skrypt myślałam tylko o egzaminie, co skutecznie utrudniało mi zapamiętywanie mięśni nad i podgrzebieniowych i różnych innych zębatych i smukłych. Nie mówiąc już o lokalizowaniu ich i określaniu przyczepów. W każdym razie obiecuję, że dopóki nie przerobię sumiennie danego materiału, nie będę się wciskać do prowadzenia zajęć… Najważniejsze, że dyplom w drodze. A już w marcu wiosenna konwencja w Nowej Gdyni. Już nie mogę się doczekać. A w kwietniu konwencja Reebok University. Może pojadę? Na razie cieszę się na tę wiosenną 🙂 I czekam na wiosnę. Chcę już zieloną trawę i nowe listki na drzewkach. I jeszcze ciepełko. I żebym nie musiała już zakładać na siebie tych swetrów, szalików, czapek i rękawiczek. A tu jeszcze tyle czasu…

W piątek był u nas ksiądz. Po kolędzie. Zapomniałam o tym na śmierć, bo przygotowywałam się do sobotniego egzaminu. Kiedy przyszedł, poprosiłam żeby usiadł a sama zaczęłam przygotowywać różne akcesoria i wodę święconą, którą moja Babcia zgromadziła w kilku butelkach i którą zabrałam do domu. I kolejny raz Babcia uratowała mnie od kompromitacji. Bo tym razem ksiądz na pewno by zauważył, że niosę wodę „święconą” z kranu w kuchni… A tak przynajmniej zapunktowałam prawdziwą wodą święconą. W czasie kiedy biegałam po mieszkaniu szukając 20 zł na ofiarę, dzieciątka moje złote na pytanie księdza kto w domu czyta „Anioły i demony”, radośnie wskazały na mnie. Ksiądz zapałał chęcią podyskutowanie ze mną na temat książki. Niestety nie wyszło, bo przeczytawszy jakieś 30 stron porzuciłam lekturę. Całkiem mało interesująca pozycja. Może kiedyś dokończę. Znalazłam 20 zyla w portfelu Małego i wręczyłam księdzu na ofiarę. I zdziwiłam się okropnie, bo ksiądz zapytał czy my czasem nie potrzebujemy tych pieniędzy bardziej!!! Zaprzeczyłam, więc ksiądz schował pieniążek a w tym samym czasie Mały spojrzał na niego i żałośnie pociągnął nosem: „to była moja kasa…”. Ksiądz śmiał się i śmiał a my razem z nim 😉 Na drugi dzień Mały odzyskał humor, bo dostał z powrotem swoją kasę. I w dodatku ubił na tym świetny interes, bo za jeden papierek dostał dwa. Po 10 zł 😉

Wczoraj rano trzy razy przypominałam małemu, że ma kółko plastyczne. O określonej godzinie wyszłam po niego do szkoły. Na dole w drzwiach od klatki schodowej natknęłam się na sąsiadkę, której wnuczka chodzi z Małym do klasy. Prowadziła ze szkoły wnuczkę i… Małego! Zapomniało się dziecku co mamusia trzy razy w szatni prosto do ucha marudziła i jeszcze przy pani dla pewności czwarty raz powtórzyła, Zszedł do szatni z resztą grupy i zawiedziony rozglądał się w koło, więc babcia-sąsiadka ulitowała się nad kruszyną i zabrałam wagarowicza do domu. I jeszcze czekoladę wycyganił. W domu dopiero zapytałam skąd dziecię moje czekoladę przyniosło. Ze spokojem odpowiedział: „babcia mi kupiła”. Dziecko moje drogie uważa bowiem, że skoro koleżanka mówi na babcię babcia, to on też może. I tym sposobem ma nową babcię. A babcia na dodatek daje się w maliny wpuszczać i naciągać. Na święta musiała zakupić dziurkacz z misiem. Wczoraj zaś czekoladę. Z orzechami. Odpłaciliśmy dzisiaj owej wnuczce chrupkami owocowymi i Mambą. Oraz konikiem ze świecącymi skrzydełkami. To tak na zaś. Bo Mały zapewne za chwilkę znów babcię na coś naciągnie. Umiłowany synuś z zamiłowaniem do zabawkowych kuchni. :)) Od jakiegoś czasu marzy o takiej. Dużej. Stojącej. Z garami 😀 Obiecałam, że się zastanowię. Jeśli lubi to dlaczego mam mu zabraniać bawić się w kucharza? A może wyrośnie z niego jakiś światowej sławy szef kuchni 😉 Jak tylko idzie do koleżanki to pierwsze kroki kieruje właśnie do takiej wypaśnej kuchni, co syczy jak woda i skwierczy jak smalec na patelni. No kocha gary, plastikowe warzywa i czajniki… Zamówiłam u mojej mamy patelnię z dodatkami. Jest taka fajna w Toys’R’Us.

Byłam dzisiaj na zebraniu w szkole. Podsumowanie pierwszego semestru nie wypadło najgorzej. Średnia klasy 4,5. Średnia Dużego ździebko gorsza, ale i tak nie jest źle. Spodziewałam się, że będzie gorzej. A od poniedziałku rozpoczynamy ferie zimowe. 2 tygodnie laaaabyyyyy!!!