Moje wszystko

Ach, co to był za ślub!

Wzruszyłam się. Nareszcie Duke William się ożenił. Od rana biegałam po lekarzach, pocztach i sklepach i wróciłam do domu akurat na moment książęcych zaślubin. Zdążyłam jeszcze wcześniej wstawić obiad i przysiadłam, żeby obejrzeć czarowną chwilę. Kaśka wyglądała bardzo ładnie, ale Wilhelm… Hmmm. Zawsze mi się wydawało, że jest pełen uroku, podobny do matki i przystojny, a zobaczyłam łysawego dupka szczerzącego zajęcze zęby. Czapka w powozie zadziałała trochę na plus, chyba nie powinien jej nigdy zdejmować. Swoją drogą młodzieńcem to on już nie jest. Przecież ma 30 na karku. Przez oczekiwanie na pocałunek balkonowy rozgotowałam makaron. Czekałam i czekałam… Zawsze to lepiej powiedzieć, że rozgotowałam makaron, ale widziałam pocałunek, niż: nie widziałam pocałunku, bo odcedzałam kluski. Komentujący całą uroczystość byli denerwujący do granic, Chyba powinni się po prostu zamknąć i oglądać. „Kate będzie porównywana do Diany”, „William decyduje w tym związku”, będzie to, będzie tamto… a co oni, wróżki? Będzie co ma być i tyle. Podobała mi się uroczystość, podobała mi się sukienka Kate, nawet Harry mi się podobał. I wcale mi nie przeszkadzało, że Królowa ma kanarkowy kostium. Ciekawe czy Harry i William mówią do niej „babciu” czy „wasza wysokość”? Książę Karol okropnie się w latach posunął i nawet nie jest już taki brzydki jak zwykle, za to żona jego jakaś nerwowa, czy co. Wzrok rozbiegany, ukryty pod wielkim kapeluszem i taka przygarbiona… Chyba jej Królowa daje popalić, bo zalękniona okropnie. W ogóle kapelusze zdominowały kościół. Jedne małe inne duże a jeszcze inne z jakimiś fifrokami, piórkami i innymi takimi. Zdaje się, że w wyższych sferach jest to porządane. Osobiście sama na łeb bym takiego czegoś nie włożyła. Po co miałabym przykrywać swoją piękną, nową fryzurę 😉 Generalnie ślub mi się podobał, trochę nierealny, trochę jak film i nie moglam się powstrzymać przed myśleniem o Księżnej Dianie. 

Pogoda w Londynie chyba podobna jak u nas. Powiesiłam wyprane ręczniki na balkonie, chociaż zanosi się na deszcz. Wiać jakoś tak zaczęło… Chłodkiem na dodatek… Mały musi wybrać antybiotyk do końca. Spodziewałam się, że w uchu będzie już w porządku, tymczasem błona bębenkowa wciąż zaczerwieniona. Może jednak lepiej, żeby nie jechali na tę majówkę? Przymrozkami jakimiś grożą w prognozach i burzami. Aaaaa niech siedzą w domu. I boli mnie ucho. I jestem dzisiaj na nie. I nie chcę zimna. I jeszcze czeka mnie spotkanie z jednym chętnym na mieszkanie, ale nie wiem co z tego wyjdzie, bo chłopak wprawdzie chce bardzo, ale nie ma stałego zatrudnienia… Niespecjalnie odpowiada mi taki lokator niepewny. Eeeh. 

Moje wszystko

Majówka czy uziemienie?

Nic mi się nie chce. Nie posprzątałam na Święta. I tak nie miał kto przyjść na inspekcję. Zawsze przychodziła Babcia… To nie znaczy, że miałam bałagan wiekszy niż zwykle. Po prostu nie starałam się jakoś specjalnie. Nie umyłam okien. Mieszkam na 10 piętrze, z dołu nikt nie widzi, że mam szyby umazane kocimi nosami i dziecięcymi łapkami. Nie wyprałam firanek. I tak muszę kupić nowe, bo na tych kocie pazurki nowe wzorki dodały. Nie umyłam wszystkich szaf i szafek w domu, bo jestem normalna. Posprzątam bez okazji. Poszłam za to do fryzjera i obcięłam włosy. I pasemka miedziano-rude sobie trzasnęłam po całości. Jestem piękna. To nic, że muszę codziennie rano stać w łazience z prostownicą, w końcu to tylko 5 minut roboty. Byłam też na cmentarzu. U Babci. Babcia lubiła wiosenne kwiaty, dostała więc żonkile. Sztuczne, bo dłużej postoją. I znicze z barankiem.

Mały znowu chory. Wczoraj zaliczyliśmy ostry dyżur laryngologiczny. Zapalenie gardła i ucha nęka go ostatnio prawie cały czas. Tym razem mamy zestaw. A w sobotę chłopcy mają jechać na majówkę z dziadkami. Jak nie pojadą to moją majówkę szlag trafi… I na dodatek wysiadło światło w pokoju dzieci. Że o cholernym samochodzie, który wiecznie stoi w warsztacie, nie wspomnę. Teraz dla odmiany cieknie chłodnica. Jak tak dalej pójdzie, mogę zapomnieć o tygodniu w Świnoujściu…

Moje wszystko

Powtórny atak…

Nie wiem co napisać na początku. Ostatnio nie umiem myśleć i nie umiem przenieść tego co myślę tutaj. W zeszłym tygodniu M miał urlop. Było fajnie, dzieci chodziły do szkoły, a my sobie odpoczywaliśmy w ciszy i spokoju. W środę pojechaliśmy razem do pulmonologa. Poradnia nie przyjmuje dzieci do czerwca, ponieważ wykorzystała już limit z NFZ. Specjalistyczna Poradnia Chorób Płuc, w której leczą się ciężko chore dzieci nie może przyjmować pacjentów. Oprócz tych, które są zapisane. Moje były. Ale już nie są. A co zrobię kiedy nagle któryś zachoruje? A nasza lekarka na rejonie nie umie ich wyleczyć i odsyła z cięższą chorobą tam… Pani doktor w specjalistycznej poradni powiedziała, że przyjmują tylko z zagrożeniem życia. Zawsze myślalam, że w tej sytuacji to wzywa się pogotwie a nie jedzie z dzieckiem przez pół miasta do lekarza… Chore to wszystko. I tak na ten przykład Mały znowu jest chory. Przez ostatnie kilka tygodni wybrał 4 antybiotyki i według mnie zanosi się na 5. Na razie nie ma zmian w oskrzelach ani w płucach, ale za to kaszle ohydnie. Krtaniowo. No i katar oczywiście, taki który do tej pory powodował zapalenia oskrzeli. Teraz wszystko skupia się w gardle. Na razie dostał inhalacje i jakieś tam syropy. W piątek kontrola, ale nie widzi mi się, żeby miał wyzdrowieć szybko. A przecież obaj chłopcy mają jechac z dziadkami na majówkę…

Niedziela upłynęła nam bardzo przyjemnie na wydawaniu ciężko zarobionych pieniędzy w Manufakturze. Myślę, że mogłabym być bogata i chodzić na zakupy codziennie 😀 A tak muszę siedzieć w domu i odrabiać lekcje z Dużym, co między nami mówiąc staje sę coraz bardziej denerwujące. Duży tak się rozleniwił, że już sam nie myśli, tylko czeka. Czeka aż powiem mu co ma napisać. Otóż dosyć tego. Na czas odrabiania lekcji będę wychodzić z domu.

Moja przyjaciółka idzie jutro do szpitala. Czeka ją poważna operacja. Czuję się przybita… Jakiś czas temu przechodziłam z nią już operację, chemię i inne takie. Dlaczego musi to przechodzić od nowa? Najbardziej boję się tego, że się podda. Powiedziała mi dzisiaj: „przecież on i tak mnie kiedyś zabije…” Jak mam ją zmusić do walki?