Moje wszystko

Czibo na przystanku

Jestem. Żyję. Śpieszę się.

Czuję się dziwnie. W dzieciństwie to moja Babcia się mną opiekowała, teraz nagle role się odwróciły i to ja opiekuję się nią. Przedtem dzieckiem byłam ja, teraz dzieckiem jest ona. Przygnębiające. Tłumaczę różne rzeczy po kilka razy. Staram się prostować to, co w pamięci Babci stanowi zagadkę, albo się plącze. Czasem jestem posądzana o to, że specjalnie mieszam jej w głowie. Dzisiaj byłam u Babci jak zwykle od rana. Ugotowałam zupę, bo przecież cały weekend nie będę mogła jej odwiedzić, bo mam ten cholerny kurs PCK… Dzwoniłam później trzy razy i trzy razy tłumaczyłam, że zupa jest dla niej, żeby nie czekała, bo już nie przyjdę. I trzy razy słyszałam, że „zjadłam już cały talerz zupy, taka przepyszna!” a za chwilkę „idę zjeść, bo jeszcze nie jadłam, bo cały czas czekam na Ciebie…”. U Babci sąsiedzi się remontują. Hałasują gdzie się da. U mnie sę nie remontują, ale też hałasują. Właśnie słyszę wiertarkę. Pogoda jest do bani. Zimno i pada. Mimo to wyrzuciłam na balkon pranie. Zamiast tego powinnam być dzisiaj w Poznaniu. Większość moich znajomych z klubu pojechała na EU4YĘ. Ja też chciałam. Ale nie mogłam. Babcia, dzieci, PCK i wieczny brak kasy… A tu jakiś emeryt wygrywa sobie 10 milionów i nawet ich nie odbiera… Dlaczego ja nie mogę wygrać? Do Poznania pojadę za rok. Za tydzień mam egzamin. Nic nie umiem. Wiem gdzie mam mięsień czworoboczny. I różne inne. Ale czy to wystarczy? Wymyśliłam choreografie na step i na podłogę, ale czy będę umiała je płynnie wprowadzić? Jakoś ciężko mi jest skupić się na tym, kiedy w głowie kłębią się tysiące innych myśli. M i kilka innych osób namówiły mnie, żebym poszła i spróbowała zdać ten egzamin. No cóż, spróbować mogę, ale wynik pozytywny jest raczej wątpliwy. Mały dostał się do zerówki tam gdzie chciałam. Tylko i wyłącznie dzięki walce jaką stoczyła Pani Dyrektor. Gdyby nie ona, jedno moje dziecko chodziłoby do szkoły po lewej stronie osiedla, a drugie po prawej. Nie wiem kto „przydziela” dziecko do danej placówki, ale musi być to osoba całkiem pozbawiona myślenia logicznego. W tym państwie nie robi się nic, żeby ludziom ulżyć. Raczej, żeby pognębić i umęczyć. Kilka dni temu upiekłam karpatkę. Sama. OD A do Z. Czyli wcale nie z pudełka, tylko z przepisu. Ale nie mam czasu, żeby się nią pochwalić na drugim blogu. Może później mi się uda. A dzisiaj kiedy stałam na przystanku, nagle na przystanek podjechał autentyczny londyński autobus, cały oklejony reklamą popularnej kawy. Wyskoczyło z niego kilku chłopaków, w białych koszulach i eleganckich spodniach, w pasie przewiązanych fartuszkami kelnerskimi, z tacami w dłoniach i zaskoczonych podróżnych częstowali kawą i czekoladkami 🙂 To było naprawdę bardzo miłe, tym bardziej, że zmarzłam już nieco. Nie pijam kawy, ale tym razem nie odmówiłam. Przyjemne ciepło rozeszło się po żołądku i po całym ciele. Szkoda, że nie załapałam się na czekoladkę. Nie dopchałam się po prostu… 😉 Starsi ludzie wbrew pozorom potrafią się szybko poruszać.

Zaczęły się matury. Widuję na przystankach młodych ludzi ubranych na galowo, kurczowo zaciskających palce, albo całkiem wyluzowanych i przypominam sobie jak to było ze mną. Zdawałam maturę w kuratorium, bo bałam się swoich nauczycieli w szkole i wolałam, żeby oceniali mnie Ci całkiem obcy. I wcale nie żałuję.

A za oknem kuchennym mojej Babci zakwitły białe bzy…