Moje wszystko

Niedobrze…

Dopadło mnie paskudne przeziębienie. Smarkam i kicham, cierpię na bóle różnego rodzaju. A w sobotę zaczynam nareszcie kolejne szkolenie. Tylko ciekawe jak będę się ruszać. Już we wtorek czułam fatalny ból w stawach. Nic dziwnego, skoro wystałam się w śniegu na przystanku autobusowym. W lesie. Zawiozłam moją Babcię do szpitala… Za nic nie chciała. W poniedziałek Babcia poszła do lekarza. Po badaniu lekarka zdecydowała, że Babcia powinna iść do szpitala. Niestety moja Babcia nie należy do osób użalających się nad sobą i zdecydowanie odmówiła, twierdząc, że ona da sobie radę sama i w domu się na pewno wyleczy szybciej. Oczywiście natychmiast zaczęłam jej to z głowy wybijać, jednak bez skutku. Na drugi usłyszałam: „wiesz, żałuję że nie wzięłam tego skierowania…”. Już wiedziałam co zrobię. I tak miałam do Babci jechać, więc po drodze poszłam do lekarki i poprosiłam o to nieszczęsne skierowanie. Usłyszałam, że sprawa jest poważna, ponieważ Babcia długo kaszle i musi być w szpitalu specjalistycznym diagnostyka przeprowadzona. Odtransportowałam dzieci do teściowej i wróciłam do Babci. Jeszcze przez telefon poprosiłam ją, żeby się przygotowała, bo pojedziemy na pulmonologię do Łagiewnik. Babcia wpadła w panikę i powiedziała, że narobiłam jej tylko kłopotu, bo ona zaplanowała sobie całkiem coś innego. A szpital w Łagiewnikach kojarzy jej się tylko i wyłącznie z gruźlicą i ona sobie nie życzy… Owszem leżą tam też chorzy na gruźlicę, w końcu to szpital chorób płuc i alergii oddechowej, ale nie wszyscy chorzy przebywają tam z powodu akurat tej choroby… W końcu Babcia jakoś się pogodziła z myślą o Łagiewnikach. Dostałam od lekarki zlecenie przewozu chorej do szpitala. Zadzwoniłam do pogotowia, miły pan powiedział, że owszem mogą zawieźć, ale dopiero o 16. Była 12. Cztery godziny siedzenia w nerwach… Podziękowałam i zadzwoniłam po taksówkę. Na Izbie Przyjęć czekałyśmy niewiele ponad 15 minut. Wreszcie przyszła kolej Babci do badania. Zlecono RTG klatki piersiowej. Pani doktor wypytała mnie dokładnie co i jak, tylko, że ja nie mogłam udzielić informacji, ponieważ wszelką dokumentację Babcia zostawiła w domu, a ja pamiętam tylko rzeczy dotyczące badań i chorób moich dzieci. Spojrzała na zdjęcie i zleciła kolejne. Prawy bok. „Coś mi się tu nie podoba…” powiedziała. Kiedy podświetliła drugie zdjęcie, zobaczyłam guz wielkości jajka, albo i większy… Zostałam poinformowana, że Babcia nie kwalifikuje się do chemii, ani do operacji, ani nawet do biopsji z racji chorób serca i wieku. Ludzie! Moja Babcia jest za stara, żeby ją leczyć! kazano mi podjąć decyzję czy babcię w szpitalu na kilka dni zostawić czy wypuścić do domu. Jednocześnie usłyszałam, że zagrożenie życia jest i będzie, bo może nastąpić krwotok. Babcia dostanie leki przeciwkrwotoczne, poleży kilka dni w szpitalu i pójdzie do domu. A ja muszę się rozdwoić a nawet roztroić, żeby się wszystkim zająć… Myślę nad tym jak to wszystko zorganizować. Kiedy rozmawiałam dzisiaj z lekarką przez telefon i powiedziałam, że jestem chora i przyjadę jutro dopiero z potrzebnymi informacjami, oburzona pani doktor zapytała: „a nie może ktoś inny z rodziny tego przywieźć?” No nie może… Z tej prostej przyczyny, że nikogo innego nie ma. Jestem tylko ja. Nie cierpię ludzi, którzy z góry zakładają niektóre rzeczy i dają innym do zrozumienia, że są nieodpowiedzialni i mają wszystko w nosie. Otóż nie mam w nosie, ale nie jestem robotem. I tak jutro moja teściowa jedzie z chłopcami do logopedy, a ja do Babci do domu i do szpitala.

A na Walentynki dostałam nowego laptopa. Od męża 🙂

Moje wszystko

Kredyt, Niebieska i jedzenie z pola

– Kochanie, kupiłem ci samochód marzeń! Wziąłem 100 000 kredytu i jest! Zakochasz się w nim zobaczysz! Na razie stoi u Piotra w garażu, ale już niebawem go dostaniesz! – M. stał uradowany w przedpokoju i wyrzucał z siebie to wszystko z prędkością serii z karabinu maszynowego.

„JezusMariaStoTysięcyKredytuCoToZaSamochódIDlaczegoTakiDrogiIKTOTOWSZYSTKOSPŁACI!” pomyślałam w panice, usiadłam na łóżku i otworzyłam oczy. Na szczęście to był tylko sen. Chociaż ostatnio nasza babcia zaczęła się buntować i po cichutku zaczęłam myśleć o nowszym samochodzie, to jednak taki za 100 000 to lekka przesada. Gdyby tak wygrać w totolotka… Niestety, nie mam szczęścia. Nawet w dzieciństwie biorąc udział w loteriach typu „każdy los wygrywa”, dostawałam najgorsze badziewie. Na przykład zęby wampirze. Swego czasu miałam kilka sztuk. Ku zazdrości moich koleżanek, które wygrywały piłeczki na gumce, albo pierścionki z Sindbadem. A ja nie! I nie rozumiałam dlaczego one tak pragną tych wampirzych zębów. Ostatnio całkowicie jesteśmy pochłonięci oczekiwaniem. Na ferie oczywiście. W tym roku wypadają strasznie późno. Na szarym końcu jesteśmy. Ale już niedługo, całkiem bliziutko. W zeszłym tygodniu zaliczyłam wreszcie „Avatar”, chociaż przez chwilę ogarnęły mnie wątpliwości, czy uda mi się zobaczyć ten film kiedykolwiek! Ale jakoś się udało. Oczywiście usmarkałam się i upłakałam straszliwie. Podwójnie. Bo 2,5 h w okularach do 3D to dla moich oczu stanowczo za długo… No dobra, nie tylko z tego powodu łzawiłam. Kiedy Żejksuli klęczał w ichniejszej Częstochowie i przyszła do niego Niebieska, to zrobiło mi się jakoś tak… no… płaczliwie. Dobrze, że Anna była ze mną. Sprowadziła mnie do pionu niewinnym stwierdzeniem: „zobacz jak ona się ubrała!”. Śmiałam się chyba z 10 minut. A później zaczęłam się zastanawiać: machnie jej dzieciaka, czy nie? A jak jej machnie to jakiej rasy będzie? Ogólnie film podobał mi się bardzo, bardzo. Chętnie obejrzę jeszcze raz. Acha, nie płakałam jak umarła Riplej. Zdziwiło mnie tylko, że obcego w sobie jakoś zniosła, a zabiła ją kula ze zwykłej broni 😉 Wypadki chodzą po ludziach.

Duży zalicza. Religię. W tym miesiącu „Chwała na wysokości Bogu”. Uczył się pilnie całą niedzielę, powtarzając modlitwę aż do znudzenia. Kiedy zamiast „Panie, Synu Jednorodzony” usłyszałam „Panie, Synu jednorazowy…” stwierdziłam, że już chyba umie i czas zamknąć podręcznik, bo dziecko mi skołowacieje do reszty. Miałam rację. Dostał 6. I w ogóle Duży dorasta. Na przykład we wtorek poszedł sam do szkoły. Od połowy drogi wprawdzie, ale zawsze… A wczoraj poszedł już spod domu. Ja i Mały jechaliśmy do Babci, szkoła w drugą stronę, więc wcale nie po drodze. Stałam przez chwilkę, żeby dodać Dużemu otuchy, a on odwracał się co chwila i machał do mnie, jakby wypływał gdzieś w morze, ale poszedł. Jestem taka dumna z niego! Pojechaliśmy z Małym do Babci w odwiedziny, w drodze powrotnej weszliśmy do Polo. Kupiłam kawałek „metrowca” na spróbowanie, bo jakoś tak nie składało się wcześniej i nie jadłam nigdy. Przymierzałam się do wykonania samodzielnego takiego ciasta, ale zrezygnowałam po spróbowaniu tego z Polo. Stanowczo nie jest to moje ulubione ciasto i raczej nigdy nie będzie. I z kolejki ciast do wypróbowania też wylatuje. Wieczorem zalogowałam się na FB, żeby zrobić porządki na farmie. Mały kręcił się jak zwykle po całym mieszkaniu aż wreszcie powiedział: „mamusiu daj mi do jedzenia coś z pola”. Osłupiałam lekko, bo pola nigdy w życiu nie miałam i nic z pola nie mam. Tym bardziej, że zima w pełni i pola zasypane… Może ziemniaka on chce?

– Synku, przykro mi, ale nie mam nic z pola…

– W kuchni jest, chodź to ci pokażę – upierał się Mały.

Wiedziałam, że w kuchni nic z pola nie ma. Na pewno nie ma. Ale z ciekawości poszłam. Dziecko beztrosko machnęło palcami nad metrowcem, zapakowanym w czerwony papier, z napisem POLO. No tak. Ciasto z POLA 😀 Taka niedomyślna matka Ci się synu trafiła. Dam Ci za to Grześka z czekolady 😉 A wczoraj, kiedy wychodziliśmy z sankami po Dużego do szkoły, Mały powiedział:

– Mamusiu, musimy uważać na słonie.

– ???

– Bo jak mi któryś usiądzie na sankach, to nic z nich nie zostanie…

 


A 20 lutego zaczynam szkolenie…