Moje wszystko

Geriatryczny tramwaj

Odkąd nasi synowie wrócili z wczasów, nie mamy ani chwili spokoju. Ponieważ przez 10 dni pobytu na wczasach dziadkowie umilali wnukom czas jazdą konną, pływaniem rowerami wodnymi i innymi rozrywkami jakoś blado przy nich wypadamy. Postanowiliśmy więc ostatnie dni urlopu M spędzić z dziećmi rozrywkowo. I tak przedwczoraj byliśmy na placu zabaw, wczoraj pojechaliśmy do zoo a dzisiaj do Galerii Łódzkiej, zaliczyliśmy plac zabaw i na dobitkę hipermarket, w którym dzieciaki wybierały urodzinowy prezent dla babci. Chłopcy od dawna szaleją za Reksiem, z czego bardzo się cieszę. Wolę, żeby zachwycali się białym pieskiem z łatką na oku niż jakimiś Pokemonami albo innymi dziwadłami i wrzaskunami. Dlatego kiedy zobaczyli w sklepie pluszowe Reksie nie było mowy, żeby iść dalej. I tak Reksio większy i Reksio mniejszy przyjechali z nami do domku. Dobrze, że jednak udało mi się odgracić ździebko pokój chłopaków – mają miejsce na gromadzenie nowych gratów mniej lub bardziej potrzebnych 😀 Zakupiliśmy też nowy plecak do szkoły i nowy piórnik. I nowe pióro. Ale to już w osiedlowym sklepie, bo ceny w Galerii daleko przekroczyły nasze możliwości finansowe. Na przykład: plecak szkolny w jednym znanym sklepie z artykułami dziecięcymi kosztował 400 zł. Nie wiem co takiego w sobie miał, że był aż tak drogi, bo zwyczajnie bałam się go dotknąć, żeby czegoś nie popsuć. Piórniki w cenach różnych, ale te fajniejsze z wierzchu, np. Scooby Doo, albo Power Rangers w środku miały NIC. Zwykłe kredki, zwykłe mazaki i zwykły ołówek. A kosztowały 70 zł. Kupiliśmy piórnik za 30 zł z dobrym wyposażeniem i z głowy. I plecak za 44. W osiedlowej księgarni. Nie wiem po co jeżdżę do centrów handlowych skoro i tak zawsze kupuję wszystko na osiedlu… Wyszło na to, że pojechaliśmy na spacer do Galerii. Acha no i przywieźliśmy Reksie 😉 W drodze powrotnej w tramwaju okazało się, że jest to pora staruszków. Babcie i dziadkowie w różnym wieku i w różnym hmmm stanie otoczyli nas wianuszkiem… Byli wszędzie. Mały spojrzał na obrazek nad miejscem, które zajmowała jedna pani w okularach ze szkłami grubymi jak denka od słoików, ale wcale nie taka bardzo stara. Na obrazku narysowana była pani z dzieckiem na ręku. Mały pokazał na obrazek paluszkiem i głośno i dobitnie oznajmił: „o, to jest miejsce dla nas!” Pani spojrzała na mnie z ukosa jakby chciała coś powiedzieć i ostentacyjnie odwróciła głowę do okna. Pewnie chciała, żebym się wstydziła za to co powiedział Mały, bo przecież to nieładnie tak mówić… Nie miałam zamiaru ani przepraszać, ani krytykować Małego za to co powiedział. Przecież powiedział prawdę… Poza tym on ma niecałe 5 lat. Nie będę karać dziecka za to, że ma rację i za to, że mówi to, co myśli. Dzieci w tym wieku zazwyczaj mówią to, co myślą. Jedna pani zaproponowała Małemu, że weźmie go na kolanka. Mały oznajmił poważnie: „nieee, dziękuję. Ja wolę usiąść sam” 😀 Rozbawił mnie naprawdę. A pani popatrzyła na mnie i powiedziała, że gdyby nie te BARDZO CIĘŻKIE torby, to chętnie ustąpiłaby mu miejsca… Cholera, co jest z tymi ludźmi?! Czy nawet wobec cztero i pół letniego dziecka nie potrafią już NIE być zlośliwi? I tym razem pozostawiłam sprawę bez komentarza. Postanowiłam sobie, że nigdy nie zwrócę dziecku uwagi tylko dlatego, że obce baby tego oczekują. No chyba, że odwali coś naprawdę strasznego… I jeszcze koniecznie muszę zapamiętać, że około godziny 13 środki komunikacji miejskiej są zdominowane przez staruszków. Nie należy wtedy z domu wychodzić, żeby się w takim tramwaju geriatrycznym nerwowo nie wykończyć… Swoją drogą podziwiam bezstresowość Małego i łatwość w nawiązywaniu kontaktów. Nie ważne czy to stary czy młody, kobieta czy mężczyzna, Mały pragnie nawiązywać znajomości i rozpoczyna dialogi w różnych dziwnych miejscach. Kiedy jechaliśmy dzisiaj do Galerii oznajmił jednej pani, która siedziała obok nas, że: „ta mama to moja jest”. Pani uśmiechnęła się szeroko, a Mały pokazując na M dodał: „a to jest mój mąż!” 😀 Pani nie wytrzymała i roześmiała się głośno. I my też 😀 Mały opracował również bardzo dobrą metodę poznawania towaru na półkach w sklepie. Jak idzie na własnych nogach, to po prostu podchodzi do półki i bierze to, co go aktualnie interesuje. I tym sposobem niedawno pomagał mi wybierać biustonosz na rynku osiedlowym 😀 Jeśli natomiast jedzie w wózku hipermarketowym, to po prostu zaczepia się rękami lub nóżkami o półki, koszyki itp i przyciąga się do interesujących go artykułów 😉 Niedawno myślałam, że przy nim trzeba mieć oczy dookoła głowy. Teraz myślę, że powinnam mieć ze cztery pary oczu (najlepiej takich jak kameleon), żeby zawsze widzieć gdzie jest i ze trzy pary rąk, żeby nadążać go przechwytywać kiedy biega między półkami, ludźmi, dziećmi, samochodami… Mały jest przekochany, ale niestety stanowczo za bardzo ruchliwy. Duży ruchliwy nie jest. Najlepiej, żeby nie musiał wcale wychodzić z domu. No chyba, że po coś co jest mu potrzebne. Duży za to strasznie dużo mówi. Buzia nie zamyka mu się od rana do wieczora.  Mały też lubi gadać, ale miewa przerwy. Duży przerw nie uznaje. Do tego nauczył się skarżyć. I tak od rana do wieczora musimy wysłuchiwać, że Mały powiedział, zrobił, przesunął, nie zrobił, pokazał itp, a Łatek jest w kuchni, na balkonie w kuwecie itp, a Mru leży, stoi, siedzi, skacze itp… Dlatego jestem cholernie wdzięczna moim teściom, że mogłam przez 10 dni pobyć w ciszy i bez dzieci. I wiecie co? Planują taki wyjazd w przyszłym roku! Kolejne kilka dni spokoju! Jeszcze tylko jakieś 362 dni…

Moje wszystko

Gdy dzieci nie ma… ;)

No i pojechali. Od 3 dni jesteśmy sami. Martwiłam się podróżą, Duży ma chorobę lokomocyjną a i pogoda nie sprzyjała dobrym warunkom na drodze. Na szczęście dojechali bez żadnych przygód. Zaraz po rozmowie z teściową odetchnęłam z ulgą i rozpoczęliśmy urlopu od dzieci dzień pierwszy. Właściwie to połowę dnia, bo wyjechali po godzinie 15. Na czas nieobecności chłopców zaplanowałam odgracanie ich pokoju, niestety ogarnęło mnie ogromne lenistwo w wyniku którego nie zrobiłam nic… Mam jeszcze trochę czasu zanim wrócą… Planuję rozpocząć jutro. Cieszę się każdą chwilą spędzoną z moim M. Tak dawno nie byliśmy sami, że zaponiałam jak to fajnie posiedzieć sobie w spokoju i porozmawiać bez wstawek nie na temat w wykonaniu naszych chłopców 😉 Chodzimy razem do sklepu, wczoraj byliśmy razem w klubie a dzisiaj u lekarza. Takie zwykłe czynności jak robienie kawy czy obiadu sprawiają mi ogromną przyjemność, bo jest ze mną M 🙂 Wczoraj rozmawialiśmy z instruktorką IFAA o moich ewentualnych szkoleniach. Mam coraz większą ochotę zostać instruktorką fitness. Tym bardziej, że Dziewczyna z Recepcji też ma zamiar uczestniczyć w szkoleniach, węc nie byłabym sama, nie czułabym sę głupio i miałabym kogoś znajomego przy sobie. Mam miesiąc czasu, żeby wszystko przemyśleć, zastanowić się i podjąć decyzję. Na razie podoba mi się to co słyszę i widzę i chętnie odbyłabym stosowne szkolenia. Jednakże martwi mnie fakt, że jestem dosyć nieśmiała i nerwowo reaguję na wystąpienia publiczne… Mam nadzieję, że jeśli zdecyduję się na pracę w tym zawodzie, uda mi się w miarę upływu czasu zapanować nad tremą. Zastanawiam się też, czy nie jestem za stara na tego typu zajęcie.. Jak będę się czuła wśród 20 paroletnich dziewczyn? Nie ukrywam, że taka praca byłaby dla mnie dobrym rozwiązaniem. Zajęcia prowadzone są popołudniami, M jest już w domu. Miałabym dosyć czasu, żeby zająć się domem i dziećmi a jednocześnie rozerwać się trochę, poćwiczyć i jeszcze mieć z tego dodatkowe parę złotych. Wybrałyśmy już szkolenia, które by nas interesowały. Nie wiem, czy nie będziemy musiały jechać do Warszawy. Czy ja się w ogóle nadaję do tego??? Za dużo tego wszystkiego. Na spokojnie muszę wszystko przemyśleć. Kusi mnie dodatkowa kasa i przebywanie z ludźmi przez kilka godzin w tygodniu. Nie wiem. Nie chce mi się myśleć. Mam jeszcze dużo czasu. Pomyślę o tym jutro… jak mawiała pewna kapryśna panienka o imieniu Scarlett…

Jutro kolejna wizyta u wetki. Mru nie czuje się dobrze, ale nie nastąpiło pogorszenie. Biedaczysko snuje sę po mieszkaniu i patrzy na nas nieobecnym wzrokiem. Chociaż… coś się zmieniło w jego zachowaniu… Coraz częściej przychodzi sie przytulać. Zastanawiam się czy potrzebuje teraz jeszcze więcej miłości, czy może nasz dotyk przynosi mu ukojenie w bólu. Dawno nie słyszałam, żeby mruczał. Kiedy przyszedł do nas był najbardziej rozmruczanym kotem na świecie. Mruczał nawet na stole u weterynarza. Odkąd zachorował nie mruczał prawie wcale, albo jakoś tak cichutko i nieporadnie.. Od kilku dni znowu mruczy. Głośno. I przytula się. Przeczytałam gdzieś, że koty mruczą nie tylko wtedy gdy są szczęśliwe, ale również wtedy, kiedy źle się czują a czasami nawet gdy umierają. Czy mój Mru przychodzi do mnie, żeby się pożegnać, mruczeniem dodając sobie odwagi? Nie chcę o tym myśleć. Chce mi się płakać kiedy na niego patrzę. Mój Mru. MÓJ!

Moje wszystko

Niedzielny freedom :D

Od rana biegałam po sklepach, starając się nie zapomnieć o niczym. Jutro moje dzieci pierwszy raz odkąd zawitały na tym świecie, wyjeżdżają bez nas na wczasy. Z babcią i z dziadkiem. Jeszcze nigdy skompletowanie odzieży i akcesoriów wyjazdowych nie sprawiło mi tyle problemów. Nie wiem właściwie dlaczego, bo przecież w poprzednich latach wyjeżdżałam z chłopakami i wiem co zabierałam. Wreszcie udało mi się ubranka ułożyć na kupkach, lekarstwa podpisać co do czego i na co oraz kto jak ma zażywać w razie potrzeby. Nagromadziłam też całe mnóstwo strasznie potrzebnych gratów w postaci wiaderek, łopatek, foremek, piłeczek, rakietek, książeczek, kredek i malowanek. Kiedy zobaczyłam Dużego z naręczem poduszek omal się nie rozpłakałam. No owszem jadą samochodem dziadków, ale jednak samochód też ma ograniczoną pojemność… Wreszcie zapakowałam nieszczęsną walizkę i nawet udało mi się ją dopiąć. Jakoś na początku lipca była mowa, że chłopcy zabiorą też hulajnogi, jednakże chyba darujemy sobie. Nawet nie przypominam im o tym, bo gotowi dziadkowi dodatkowy bagaż na dachu przypiąć. A najlepiej jakby jeszcze zabrał telewizor, komputer i konsolę. 😀 Podczas kiedy ja użerałam się z tonami odzieży, zabawek i zamkiem od walizki, M zabrał chłopaków do łazienki i poddął ich zabiegom upiększającym i fryzjerskim. Pod noż najpierw poszedł Mały. Uwielbiam jak ma takie krótkie włoski, bo przy jego pyzatych policzkach (słowo daję, ze nie wiem jakim cudem MA pyzate policzki, bo je w ilościach minimalnych), wygląda cudnie. Mogłabym go ściskać i całować całymi godzinami. Później upiększony został Duży. Stanowczo lepiej im w krótkich włoskach, chociaż moja mama upiera się, że powinnam iść za modą i zapuścić im modne czupryny. Ale po co ja się pytam? Ja zapuściłam. I teraz się pocę. Wolałam krótkie włosy. Co z tego, że się kręcą, kiedy przy każdym myciu i czesaniu wyłażą? Krótkie same się układały, nie musialam sterczeć z suszarką i szczotką przed lustrem, wystarczyło lekko je zwilżyć i uczesać. No ale skoro już zdecydowałam, ze zapuszczę, to niech już będą. Ale dzieciaków męczyć nie będę. Zwłaszcza przy takich upałach.

Ostatnio znów mam kulinarny zryw. Wczoraj na przykład oprócz obiadu upiekłam ciasto z masą kokosowo budyniową i bagietki. Takie normalne. Pieczywo takie. Co w marketach można kupić. M był zadowolony. Wprawdzie masa ciastowa potrzebowała całej nocy, żeby się zsiąść, za to dzisiaj pyszne ciasto pieściło nasze podniebienia delikatnym smakiem. Za to bagietki pieczołowicie zapakowane w torebkę, żeby się nie zeschły, spociły się zwyczajnie i zrobiły się ciapciate, chociaż wczoraj były chrupiące i pyyyyszne… Moja babcia przybyła dzisiaj, żeby prawnuczki uściskać i ucałować przed 10 dniową rozłąką. Ugościłam ją kawałkiem pysznego ciasta i racuszkami ananasowymi z lodami (przepisy wkrótce na moim drugim blogu, póki co zapraszam na placuszki z kaszy manny z cynamonem). Babcia zjadła ze smakiem co oznacza, że się spisałam 😉 I od jutra od godziny mniej więcej 14.30 rozpoczynamy urlop. Rozpoczynamy dlatego, że M postanowił zrobic mi niespodziankę i wziął tydzień urlopu w pracy. Wprawdzie jak co roku robiono mu trudności i wreszcie urlop zyskał, ale pod warunkiem, że jeśli zajdzie potrzeba, to przyjedzie do pracy. Ech… W tym tygodniu zamierzam wykorzystać dodatkowe wejście na fitness. W zeszły wtorek spotkałam tam dziewczynę, która jest instruktorem IFAA. Akurat przyklejała informację o szkoleniach i kursach do katalogów i tak sobie mimochodem zapytała mnie, czy nie chciałabym zrobić sobie takiego kursu i zostać instruktorem fitness. Ja. Instruktorem. Fitness. Buehehehe. W domu opowiedziałam wszystko M, a on powiedział: „a wiesz, że to nie jest głupi pomysł? Jeśli masz chęć to zrób te licencje. Miałabyś przyjemną pracę i dodatkowa kasa też by się przydała”. No i teraz myślę nad tym i myślę… Może faktycznie iść na te szkolenia? Z drugiej strony mam wrażenie, że trema zjadłaby mnie już na pierwszych zajęciach. Nie wiem. Mam jeszcze trochę czasu, żeby się nad tym zastanowić. No i porozmawiać jeszcze muszę z tą dziewczyną. Niech mi przybliży temat, może będzie mi łatwiej jakąś decyzję podjąć. A jeśli się zdecyduję, to … 😀 I pewnie wyszłoby mi to nawet na zdrowie. I mogłabym schudnąć…

W czwartek byliśmy z kociastymi u wetki na kontroli. Łatek będzie musiał przejść jeszcze jeden zabieg usunięcia ząbków na dole, bo cholerne zapalenie się odnawia i nie chce sobie iść. Mru miał gorączkę, jednak nie można stwierdzić, czy na tle choroby, czy w wyniku stresu i upału panującego na dworze a jeszcze większego w samochodzie. Dobra wiadomość jest taka, że jego stan zdrowia się nie pogorszył… Ale też się nie poprawił 😦 Mru potrzebuje od nas dużo miłości i spokoju. Wciąż zastanawiam się dlaczego akurat on musiał zachorować ;( Znajoma, od której wzięliśmy nasze kociaste, ma nowy przychówek. Szczególnie do gustu przypadł mi jeden czarno biały kocurek z białymi wąsikami 🙂 Jest przefantastyczny! Miałam okazję zobaczyć go na własne oczyska właśnie u wetki, gdzie spotkałyśmy się w czwartek. Ja i M z naszymi, a znajoma z Krówciem, jego braciszkiem i jeszcze jednym ogromnie miziastym buraskiem. Burasek jest strasznym pieściochem i lizusem. Tak strasznie chciał się przytulić do kogoś, że nie oszczędził nawet kłującej go właśnie w tyłek wetki 😀 A Mru oczywiście dał popis… Wyginał się we wszystkie strony, i podwieszał się u ręki M. Istna małpeczka. Ale i tak go kocham. Mój piękny Mru..

 

Moje wszystko

Słonice atakują!

Zostałam kopnięta. Na fitnessie. Przez czternastoletnią siksę. No dobra, nie zrobiła tego specjalnie, ale kurczę… Po pierwsze: dlaczego dziewczyna w wieku lat 14 chodzi na zajęcia fitness i to w dodatku na fat burner? Szczupłe dziecko w okresie dojrzewania przyszło spalać tłuszcz? Coś tu nie halo. Ja w jej wieku szalałam na rowerze, wrotkach, grałam w piłkę, pływałam i biegałam po parku za swoim psem. Nie rozumiem dlaczego młoda dziewczyna zamiast udzielać sę towarzysko przychodzi do fitness klubu i ćwiczy z babami dwa razy (i więcej) starszymi od siebie coś, co jest jej zupełnie niepotrzebne. Po drugie: przeraziłam się widząc jak młode dziecko plącze się w układach, nie może złapać rytmu i miota się po całej sali zamiast trzymać się swojego miejsca. Właśnie dlatego zostałam kopnięta. Dziewczę nie ma za grosz wyczucia rytmu, a przy tym nie potrafi wrócić na swój kwadrat. I tak wyganiałam ją kilka razy, bo plątała mi się pod nogami raz z lewej strony, raz z przodu. Ćwicząca obok mnie znajoma, dusiła się ze śmiechu widząc jak unikam zderzenia z czternastką. Tym bardziej, że wczoraj na stepie miałam wątpliwą przyjemność stania za panią o podobnych umiejętnościach co dzisiejsza gwiazda. Tylko, że tamta na pewno była sporo starsza od tej i przynajmniej trzymała się swojego stepu i kwadratu. I psuła nerwy nie tylko mnie. Po trzecie: myślałam, że dzieci w tym wieku są bardziej wygimnastykowane. Przecież mają w szkole lekcje wf-u. Nieskromnie dodam, że w tym wieku miałam z tychże zajęć szóstkę. Zawdzięczałam ją właśnie temu, że byłam dobrze wygimnastykowana i „rozciągnięta”. Od wczesnych lat dziecięcych wyginałam się w ósemki i nie siadałam nawet na chwilę. Nasz sąsiad nazywał mnie Sprężynką, przez to właśnie, że nie umiałam usiedzieć na miejscu bez ruchu. Dziewczyna z zajęć natomiast jest sztywna jak kij od szczotki. Kiedyś na zajęcia przychodziła matka z córką w podobnym wieku do tej dzisiejszej. Tamta z kolei ruszała się jak słonica. Żadnej lekkości i gracji. Przy wchodzeniu i schodzeniu ze stepu zdawało mi się, że słyszę łup, łup, łup… Czy ja jestem jakaś przewrażliwiona, czy co? Może teraz dzieci tak właśnie wyglądają i tak się poruszają? Może to jest normalne, że młodzież nie uprawia sportów? I że lepiej przyjść na zajęcia fitness zamiast pojeździć na rowerze? Moda taka, czy co? Chyba muszę zacząć się przyglądać swoim dzieciom. Duży mało ćwiczy na wf-ie ze względu na swoje chorowanie, jednakże wtedy kiedy może, to ćwiczy. I lubi nawet. Jedyne czego nie jest w stanie „przeskoczyć” na tej lekcji, to gra w piłkę nożną. No cóż nie będę go namawiać. Nie lubi tej gry. Ja też nie lubię. M też nie. W naszym domu nie oglądamy meczy. Wolimy boks. Jednakże JA grałam w piłkę. I to na różnych pozycjach 😀 Raz byłam bramkarzem, raz grałam w ataku, raz w obronie. Nie bardzo rozumiałam niektóre zasady, ale zawsze znalazł się dobry kolega, który podpowiedział dlaczego jest „spalony”… 😉 Ok, Duży nie musi grać w piłkę. Lubi biegać i biega dosyć szybko, chociaż M twierdzi, że dziwnie się rusza. Nie zauważyłam. Duży nie chce uczęszczać na zajęcia zbiorowe, więc M obiecał mu, że będą razem ćwiczyć. Czekam aż zaczną. Mały przejawia talent do gimnastyki artystycznej, czyli jest podobny do mnie. Najczęściej wypoczywa skręcony w ósemkę, ewentualnie z nogami w górze. Mam wrażenie, że gdyby mógł, to uwieszałby się nimi na żyrandolu i pół dnia spędzałby w pozycji „do góry nogami”, bo tak jest fajnie. Co do Małego, mam plan, żeby zaczął uczęszczać na zajęcia do szkoły sztuk walk, w której M ćwiczy od kilku lat z niewielką przerwą ostatnio. Zajęcia dla dzieci są tam przewidziane od 4 roku życia, więc Mały się kwalifikuje. Poza tym może trochę się wyszaleje i choć trochę energii spali w pożyteczny sposób 😀 No i przy okazji będzie ćwiczył. Reasumując: wczorajsze i dzisiejsze ćwiczenia uświadomiły mi, że dzieci powinny ćwiczyć, gimnastykować się, żeby później nie wyrosnąć na słonice pozbawione gracji i wyczucia rytmu, które idą na zajęcia i kopią spokojnych ludzi po piszczelach. I przyrzekam, że jeśli wyjdzie siniak, to za tydzień ja będę pozbawiona gracji. Zemsta! ]:-> 😀

Moje wszystko

Jak zawsze, pod górkę…

Mru jest chory. Ma przed sobą kilka miesięcy życia. W najlepszym wypadku. Jest mi tak bardzo smutno, że ciężko nawet powiedzieć jak. To była miłość od pierwszego zdjęcia. Jak tylko zobaczyłam go, stojącego na tylnych łapkach z przednimi opartymi o parapet, od razu wiedziałam, że to TEN kot. Jest dla mnie wyjątkowy. On wypełnił pustkę po mojej kilkunastoletniej suczce. A teraz znowu będzie pusto… Cieszę się, że jest jeszcze Łatek. Czasem myślę, że Mru przybył do nas z misją. Byłam pełna obaw, kiedy deklarowaliśmy, że chcemy wziąć Łatka. Przecież on ciągle choruje na dziąsła, nie ma zębów, jest dorosły. Bałam się, że nie przywyknie do nas. Bałam się, że Mały będzie się bał kotka bez ząbków. I wtedy przyszedł Mru. Powoli nauczył mnie siebie kochać. Przygotował mnie na przyjście Łatka. To dzięi niemu szybko pokochałam Łatka. I cieszę się, że jest. Dostaliśmy ścisłe zalecenia od wetki. Najważniejsze: pilnować kuwety i od razu sprzątać po Mru, żeby Łatek się nie zaraził. Łatek tymczasem próbuje jak zwykle zaczepiać Mru i zachęca go do wspólnej zabawy. Mru jest jak nieobecny. Błądzi wzrokiem po ścianach. Półprzymknięte oczy zdają się nie widzieć niczego. Ożywia się tylko na widok jedzenia, a i tak nie na długo. Godzinami leży bez ruchu, wpatrując się w niewidoczne dla mnie obrazy. Zwykle kładzie się tyłem do pokoju, a pyszczkiem do ściany. Jego całe ciało zdaje się krzyczeć, że jest chory 😦 Potrzebuje teraz dużo spokoju. I miłości. Mam nadzieję, że dostaje tego pod dostatkiem. Staram się, żeby czuł jak bardzo go kocham. Znajoma powiedziała mi dzisiaj: „Mru spełnił już swoją misję. Nauczył Was kochać koty. Teraz może pobiec dalej.” Dalej… Za Tęczowy Most. Spotka tam moje dwa psy. Będzie biegał po zielonych łąkach. Nie wiem dlaczego akurat jego to spotkało. Najlepszy kto na świecie. Kot idealny. I piękny. Nie oddałabym go za nic. Mój biedny, malutki Mru. ;(

Wczoraj wybraliśmy się z Dużym do kina. Mimo, że wcale nie byłam w nastroju. Obiecałam mu to wieki temu, w tygodniu zarezerwowałam bilety więc nie mogłam go zawieźć. Poszliśmy na „Epokę lodowcową 3” w 3D. Bajka świetna. Nie żałuję, że poszliśmy, oderwałam się na chwilę od wszystkich smutnych myśli, które ostatnio kłębią się w mojej głowie. Od wszystkich zmartwień. A efekt 3D jest niesamowity! Proszę się nie śmiać. To był mój pierwszy raz. Nigdy wcześniej nie widziałam filmu w trójwymiarze. Owszem swego czasu TP emitowała takie filmy na dwójce chyba. Zdaje się, że nawet King Kong leciał. Miałam w domu odpowiednie okulary, jednakże jakoś tego trójwymiaru nie widziałam. A tutaj owszem. Zwłaszcza przy wybuchu lawy. Widziałam reklamę kolejnej bajki w 3D, ale za nic nie pamiętam tytułu. W zwiastunie widzimy jak dom jednego starszego pana, leci sobie w nieznane z przywiązanymi do dachu balonikami, a na werandzie zaś jakiś skaut, najpewniej sprzedający ciasteczka, stoi przyklejony do ściany. Chętnie obejrzałabym tą bajkę. Może nawet tym razem z Dużym i z Małym. Jedyny większy problem stanowią okulary, które dostaje się w kinie przed projekcją. Okulary owe pasują doskonale, ale tylko na osoby dorosłe. Na dzieci są po prostu za wielkie. Źle to zostało pomyślane. Dlaczego nie wyprodukowano mniejszych okularków? Jaka to przyjemność dla dziecka oglądać film 3D w niewygodnych okularach, które zjeżdżają z nosa i wcale nie dostarczają wrażeń, a bez okularów obraz jest zamazany… To już lepiej iść na zwykły film. Chciałabym się wybrać do kina w sierpniu. Może się uda..

Od sierpnia zmienia się harmonogram w moim fitness klubie. Ze względu na brak instruktorów, zajęcia są ograniczone chyba do minimum. Cholera, nawet nie mam w czym wybierać. Sposobem eliminacji zostały mi dwie rzeczy. Tzn jedna to już standardowo basic step. Druga po prostu z żadnej strony do mnie nie pasujące TBC 😀 Zajęcia ma prowadzić jakaś całkiem nowa instruktorka, więc mam nadzieję, że na początku będzie za bardzo zestresowana, żeby dawać wycisk i jakoś uda mi się uchować w całości przez ten jeden miesiąc. Od września pójdę na całkiem coś innego.

Zdjęłam wreszcie paznokcie, które zakładałam na komunię Dużego. Zwyczajnie zaczęły mi przeszkadzać. Jednocześnie pragnę złożyć deklarację, że już nigdy podobnego czegoś sobie na palce nie założę. Chyba, że zostanę w jakiś sposób zmuszona. Moje paznokcie, z których naprawdę zawsze jestem zadowolona, wyglądają fatalnie. Długo będę czekać zanim znowu będą takie ładne jak wcześniej. Mimo to, nie żałuję, że miałam przez chwilę tipsy. Spróbowałam i już wiem, że to nie dla mnie. Mój M zapytał dzisiaj ile kosztuje założenie takich paznokci. Kiedy powiedziałam cenę, skwitował to tylko jednym zdaniem: „już teraz rozumiem dlaczego te wszystkie Barbie tak płaczą jak zgubią jednego…” 😀 Cały M. Ostatnio kiedy wrócił do domu, poinformował mnie już przy drzwiach, że „dzisiaj stałem się bohaterem”. Zdziwiona spojrzałam na niego pytająco. M odparł: „ocaliłem dzisiaj miliony istnień ludzkich”. Zgłupiałam jeszcze bardziej i rozdziawiłam usta w oczekiwaniu na ciąg dalszy. „Miałem w planach zostać dyktatorem jakiegoś państwa, ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie…” roześmiał się M. Po chwili mu zawtórowałam. Dzięki tym jego małym głupotkom, moje zmartwienia odchodzą na trochę na dalszy plan 🙂 A teraz zmywam się do kuchni, bo mam kolejny napad kulinarny i w związku z tym smażę placuszki z kaszy manny. I jeszcze muszę coś wymyślić na jutro, bo przyjeżdża moja A. No przecież muszę jej coś dobrego zaserwować 😉 Chociaż ona ciągle mówi, że jest za gruba… A gdzie tam ona za gruba jest… Poza tym, przecież od jednej grzanki owocowo – migdałowej więcej nie przytyje 😉

Moje wszystko

Ain’t no sunshine…

Świat pożegnał Króla popu. Świat pożegnał Króla. Król odszedł. Nie umiem w to uwierzyć. Nie chcę. Nie obejrzałam transmisji z uroczystości w całości. Obejrzałam kawałki w internecie. Siedząc w klubie, przy komputerze. Z jedną słuchawką w uchu, bo drugą oddałam koleżance. Przed chwilą dopiero zobaczyłam jak starsi bracia Króla wnoszą złotą trumnę do hali. Zobaczyłam rozpacz córki Michaela. Jest mi niezmiernie przykro. Przecież wiem, że odszedł a jednak gdzieś tam w głębi duszy nie wierzę. Pamiętam kiedy pierwszy raz obejrzałam teledysk Billie Jean. Miałam kilka lat. Na widok szczupłego czarnoskórego chłopaka, serce podjechało mi pod samo gardło. Muzyka i jego głos sprawiły, że wiecznie kręcąca się dziewczynka stanęła jak wryta i z zachwytem obejrzała jak Michael idzie po podświetlanych płytach chodnikowych. Od tamtej pory był obecny w moim życiu zawsze. Nawet w teledysku „Thriller” był dla mnie piękny. Płakałam oglądając „Moonwalker”. Płakałam słuchając „We are the world”. Zachwycałam się jego tańcem. Kochałam oglądać go w teledyskach. Zawsze wierzyłam, że jeśli napiszę do niego list i poproszę, żeby przyjechał mnie odwiedzić, to tak się stanie. Marzyłam, żeby pojechać na koncert. Marzylam, żeby zobaczyć go chociaż z daleka. Na żywo. Nosiłam jedną rękawiczkę. Zaklejałam palce plastrami. Śpiewałam „Bad” i „Who is it”. Na zakonczenie szkoły podstawowej zaśpiewaliśmy piosenkę do muzyki „Heal the world”. Nigdy nie będzie już tak samo. Coś się skończyło. Mimo, że Michael od kilku lat nie był obecny na scenie, to zawsze wiedziałam, że jest. Wierzyłam, że będzie wielki come back. I miał być. Od przyszłego poniedziałku miała się rozpocząć seria koncertów na Wyspach. Bilety rozeszły się w oka mgnieniu. Koncertów nie będzie. Został żal. Cały świat połączył się na tą jedną krótką chwilę. Wszystkie stacje informacyjne mówią tylko o jednym. I wreszcie ostatnie pożegnanie córki z ojcem. Rozpłakałam się.


M. Jackson 1958-2009


MJ

Moje wszystko

Moje grzeczne dziecko :D

Całkiem niedawno moje dzieci musiały zostać z moją babcią, bo ja musiałam pilnie udać się do lekarza. Po powrocie babcia naskarżyła:

– Mały był niegrzeczny. Powiedział do mnie: „odczep się”.

Zawołałam więc Małego i zaczęłam wywiad:

– Dlaczego byłeś niegrzeczny dla babci?

– Nie byłem. Byłem bardzo grzeczny.

– Babcia powiedziała, że się do niej nieładnie odzywałeś.

– Byłem grzeczny i ładnie mówiłem.

– To powiedz jak powiedziałeś!

– Powiedziałem PRZEPRASZAM!

W tym momencie babcia uciekła do kuchni dusząc się ze śmiechu a Mały spokojnie wrócił do oglądania bajki.

Wczoraj wieczorem natomiast, poprosiłam Małego:

– Rozbieraj się szybciutko, idziemy się kąpać.

– Ale mamusiu, przecież ja się już ROZBIERZYŁEM…


Kocim okiem · Moje wszystko

Bezwstydne kradzieże

Dzień dobry. To ja, Mru. Niedawno rozpoczęły się wakacje. Oznacza to, że Mniejszy Starszy jest teraz ciągle w domu. Duża nie musi już wstawać tak wcześnie rano i biegać z nim do szkoły. Niedługo Duzi Mniejsi pojadą ze swoimi dziadkami na wczasy. Duża mówi, że wtedy będziemy mieć dużo spokoju i będziemy odpoczywać. Między mną i Łatkiem układa się całkiem dobrze. Bawimy się razem, ganiamy się o całym mieszkaniu, śpimy na jednym fotelu i nawet czasem jemy z jednej miseczki. I pozwalamy naszym Dużym się wyspać. Duża się bardzo cieszy, bo zacząłem lepiej jeść. Oczywiście najchętniej jadłbym szyneczkę i parówki, ale Duża mówi, że nie mogę. Ale czasem Duża coś dobrego upuszcza (ona mówi, że niechcąco, ale ja wiem swoje!) a wtedy JA jestem na miejscu i zjadam to w pośpiechu. Ostatnio odkryłem też przyjemność z polowania. Ponieważ jest ciepło, balkon jest otwarty do późnego wieczora. A jak słońce zaczyna zachodzić pojawiają się takie brzęczące, brązowe owady. Duża mówi, że to są chrabąszcze. Mnie jest wszystko jedno jak to się nazywa, ważne, że daje się upolować. Raz przyniosłem takiego jednego bzyka Dużej. Z wdzięcznością położyłem zdobycz u jej stóp, a ona wzięła klapka i chciała rozmaślić MOJEGO bzyczka. Na szczęście byłem szybszy i porwałem go w ostatniej chwili. Jak nie umie być wdzięczna to więcej nic ode mnie nie dostanie! Poza tym spróbowałem już wszystkich kwiatków jakie Duża hoduje w domu. I teraz jestem chory. Duża nie wie co mogłem zjeść, ale zauważyła, że źle się czuję i zabrała mnie do wetki. Ale wcześniej zaczęła się dziwnie zachowywać. Łaziła za mną cały ranek. Przestraszyłem się i zacząłem się zastanawiać dlaczego ona mnie śledzi. Aż wreszcie sprawa się wyjaśniła. Kiedy poszedłem do kuwetki, Duża bezwstydnie ukradła moje siuśki! Nie zostawiła nawet kropelki, którą mógłbym swoim zwyczajem zakopać. Zastanawiałem się po co ona to zrobiła. Okazało się, że oddała wszystko wetce, a ona przeczytała z nich, że moja wątroba nie pracuje tak jak powinna. W sobotę kazała nam przyjechać do gabinetu na czczo. Nie wiedziałem co to znaczy i dopiero w sobotę, kiedy Łatek jadł śniadanie a ja musiałem siedzieć u Dużego na rękach, domyśliłem się, że to znaczy, że nie można nic jeść. Pojechaliśmy wszyscy do wetki. Poźniej było bardzo nieprzyjemnie, bo wetka chciała mi zabrać krew. Nie pozwoliłem na to tak łatwo! Wystarczy, że ukradziono mi już siuśki. Co za dużo to niezdrowo. Broniłem się jak mogłem. Duży mnie trzymał a ja drapałem i gryzłem. I płakałem bardzo głośno. Prosiłem, żeby nie mnie już nie kłuli. Wetka wzięła igłę, przez którą wcale nie chciała lecieć krew, więc ukłuła mnie w drugą łapkę. Byłem sprytniejszy i tam też zamknąłem żyłki. Wreszcie wetka ukłuła moją trzecią łapkę i udało się jej zabrać troszkę krwi. Powiedziała, że wyniki będą w poniedziałek. Te wyniki to chyba onaczają, że przeczytają z mojej krwi co mi jest. Wetka mówi, że prawdopodobnie jestem podtruty. To wyjaśniałoby dlaczego Duża wyniosła mojego ulubionego kwiatka. I wyrzuciła też jemiołę, która stała zasuszona w kuchni. Duża nie wiedziała, że jemioła jest trująca dla kotków. Przeczytała o tym dopiero jak wetka powiedziała o tym podtruciu i od razu ją wyrzuciła. Duża jest bardzo smutna. Mówi, że martwi się o moje zdrowie. I chciałaby, żeby już było jutro, bo wtedy będzie już więcej wiadomo. Wetka dała mi zastrzyk, który sprawił, że poczułem się lepiej. Teraz dużo odpoczywam i moi Duzi często mnie przytulają i głaszczą. Duży wcale się nie gniewa, że tak bardzo go podrapałem, tylko mówi, że mam wyzdrowieć. Łatek za to zachorował na zapalenie dziąseł i dostaje zastrzyki z jadu pająka. Wetka mowi, że trzeba mu będzie usunąć jeszcze ząbki na dole i wtedy Łatek przestanie chorować na dziąsła. Chciałbym, żeby Duża nie była już taka smutna. Próbuję ją jakoś pocieszać, staram się do niej przytulać i barankować, ale nie umiem tego robić, bo tam gdzie mieszkałem zanim przyszedłem do Dużych, był tylko jeden człowiek na całą masę kotów i psów i nie miał czasu nauczyć nas miłości. Za to moja Duża cieszy się za każdym razem kiedy do niej przychodzę. Łatek umie się przytulać. Obserwuję go i uczę się od niego. Niedługo będę barankował lepiej od niego! Tak sobie postanowiłem ja – Mru.

Dobrej nocy czytającym – Mru.

P.S. Proszę trzymać kciuki za wyzdrowienie Mru… –

– zrozpaczona Duża.