Moje wszystko

Zapadnięta klamka i apel

Klamka zapadła. Zawiozłam dziś odwołanie do sądu w sprawie orzeczenia o niepełnosprawności Dużego. Oprócz tego zawiozłam też wniosek i zaświadczenie lekarskie w sprawie zmiany orzeczenia Małego. Obok mnie w kolejce siedziała (na krześle) starsza pani. Jak zawsze w takich sytuacjach, zostałam jej słuchaczem i powiernikiem. Usłyszałam, że przyszła złożyć wniosek o drugą grupę, bo ma trzecią i nic jej nie przysługuje. Jak się ma drugą, to można sobie raz w roku do SENATORIUM pojechać i mieć 50 zabiegów za darmo. A ona to nic nie może. Potem zobaczyła plik dokumentów moich chłopaków w moich rękach i przeraziła się nie na żarty, że ja mam tyle a ona tylko wniosek i zaświadczenie od lekarza! Aaaa to nic, może pozwolą jej donieść na komisję. Niestety, okazało się później, że pani nie miała żadnej dokumentacji medycznej i została odprawiona z kwitkiem. Jakiś czas później, na przystanku tramwajowo-autobusowym, pożaliła mi się, że ją odprawiono, a ona już nie będzie latać w te i z powrotem, bo przecież dwa lata temu miała robione wszystkie badania i ona nie będzie się tak ciągle i ciągle badać. A potem bardzo szybko zajęła dopiero co zwolnione miejsce w tramwaju, więc myślę, że drugiej grupy komisja by jej i tak nie przyznała, bo ruchowo sprawna jest bardziej niż ja. Swoją drogą, kiedyś już pisałam o Babciach Wyścigowych, a dziś spotkałam je znów. Ponieważ wracaliśmy do domu o takiej porze, gdzie zwykle podróżują starsze osoby. Tramwaj wypełniony po brzegi, bo nasze miasto przechodzi rewolucję remontową i wiele linii autobusowych i tramwajowych zostało zawieszonych na ten czas. Ja i Mały w samym środku piekiełka. Z każdej strony napierające na nas staruszki i staruszkowie. Jedni z kulami inni bez, ale wszyscy czujni i z wyostrzonym wzrokiem na wszelki wypadek, gdyby jakieś miejsce nagle się zwolniło. Kiedy już takie miejsce się zwolni, wszyscy nagle cudownie zdrowieją i z kocią zwinnością wiją się poprzez tramwaj i tłum innych ludzi, żeby dopaść upragnionego miejsca. Obiecałam sobie, że następne miejsce będzie moje. Wyczułam babkę, która szykowała się do wyjścia i zablokowałam torbami wszelkie możliwe dojścia do tego miejsca. Kiedy babka wstała, natychmiast usadziłam tam Małego. W myślach przygotowywałam się już do walki i szukałam w torbie legitymacji osoby niepełnosprawnej, gdyby jakaś Babcia próbowała nas przegonić. Na szczęście nic takiego się nie stało. Spokojnie wzięłam Małego na kolanka i dojechaliśmy sobie do celu. Moja prośba i apel na dziś, do wszystkich podróżnych: małe dziecko nie zawsze oznacza zdrowe dziecko, młody człowiek nie zawsze może stać w tramwaju. Rozumiem, że im człowiek starszy tym ma więcej dolegliwości, ale bądźmy wyrozumiali dla innych! Dziękuję za uwagę.

babcie wyścigowe

Moje wszystko

Kto wie?

Stało się. Porzuciłam rodzinę na trzy dni długiego weekendu listopadowego i wyjechałam nad morze. Gościłam w cudnym hotelu w Chałupach. Ponieważ to nie sezon na opalanie, nie zobaczyłam nawet pół golasa, ale za to bawiłam się wyśmiecicie. Spędzilam trzy cudowne dni z równie cudownymi rodzicami dzieci cierpiących na autyzm i zaburzenia ze spektrum. Oderwaliśmy się na chwilkę od naszej rzeczywistości. Nie było płaczu, lamentów, terapii, odrabiania lekcji, stania przy garach, latania po lekarzach. Byliśmy tylko my, plaża, morze i wiatr, który z powodzeniem mogłby urywać głowy 😉 Odwiedziliśmy Hel i jedliśmy pyszną kaczkę z buraczkami. A potem szaleliśmy na parkiecie przy muzyce, którą specjalnie dla nas dobierał DJ. Pływaliśmy w basenie i wygrzewaliśmy się w dżakuzi. I ani razu nie musiałam biec do kuchni, żeby zrobić kanapkę, picie, pozmywać, odkurzyć, rozłączyć tłukące się dzieci. Mogłabym się przyzwyczaić do takiego życia. Bałam się powrotu do domu. Bałam się, że samo wejście do domu spowoduje u mnie nerwy. Tymczasem weszłam w to nasze życie lekko i spokojnie. Jak nóż w masło. Duży już spał kiedy wróciłam. Mały bardzo się ucieszył. Przytulił się do mnie i powiedział: „dobrze, że już wróciłaś”. A rano.. Rano zaczął się zwykły dzień. Pobudka, szykowanie się do szkoły, śniadanie, odprowadzanie chłopaków. Potem odbieranie ich ze szkoły, prace domowe, terapie. Dzień jak co dzień. Duży zapytał mnie kiedy znów wyjadę. „Fajnie było tylko z tatą”. No ja się spodziewam, że było fajnie. Tata pozwala na wszystko, gra z nimi na konsoli, opowiada kawały i w ogóle jest świetnym kumplem. Mama jest od pilnowania prac domowych, nauki do klasówek, wożenia do lekarzy i na terapie, zwracania uwagi i w ogóle od tych niefajnych rzeczy. Kto by chciał spędzać z nią czas. Nawet znajomi się wykruszyli. Nie jesteśmy dobrymi kompanami do zabawy, bo nie mamy z kim zostawić dzieci, nie mamy kasy, żeby wyjechać na weekend, z dziećmi na imprezy się nie chodzi, zwłaszcza jeśli te dzieci sprawiają jakieś problemy. A Duży sprawia. Zadaje niewygodne pytania i nie lubi innych dzieci, co potrafi zakomunikować przy stole. Postrzegany jest jako niegrzeczny, rozpuszczony i wulgarny. Mały za to żyje w swoim świecie gier i właściwie na żaden inny temat nie da się z nim porozmawiać. W dodatku z powodu niewyraźnej mowy, nie wszystko da się zrozumieć. Nie jesteśmy więc mile widziani na imprezach. Moje kontakty z koleżankami ograniczają się do telefonicznych rozmów i zapewnień: „no dobra, to się umówimy!” A potem jakoś nigdy nie ma czasu. Wyjazd z KR dobrze mi zrobił. Bawiłam się świetnie, wśród ludzi, którzy doskonale mnie rozumieją, bo na co dzień przeżywają to samo. Dobrze jest znaleźć się wśród ludzi, którzy rozumieją Cię bez słów. Trzy dni radości, luzu i ładowania akumulatorów. Następny wyjazd? Chętnie, tylko kiedy… Na razie jestem zajęta odwołaniem od orzeczenia Dużego. Zrobiło się poważnie. Odwołanie do sądu. Sąd nie kojarzy mi się dobrze. Raczej ze sprawami karnymi i przestępcami. Czy jestem przestępcą? Muszę udowadniać, że moje dziecko nie jest samodzielne przed obcymi ludźmi, po to żeby dostać pieniądze na wydatki dla niego. Nie pracuję od 14 lat. Zajmuję się dziećmi. Jeśli pójdę do pracy, dla nich będzie to oznaczać koniec terapii, pomocy przy lekcjach i kontaktu z nami. Jeśli nie pójdę do pracy, będziemy ledwo wiązać koniec z końcem przez następne lata. Czy sędzia spojrzy na nas łaskawszym okiem? Czeka nas jeszcze druga komisja z Małym. Z powodu zmiany diagnozy. I znów ten strach, które punkty dostaniemy, a których nie. Czy tak już będzie zawsze? W mojej głowie myśli krążą nieustannie, we wszystkie strony. W kółko to samo. Szkoła, dom, terapie, lekcje, komisje, papiery, wnioski, odwołania. A gdzie jestem ja? Nie ma mnie już. Mnie starej. Ale jak odnaleźć siebie nową? I jak żyć ze sobą w zgodzie? Kto wie? 

Chałupy

mewa

morze

Duży - Zespół Aspergera

O złamaniach u starych

Kolega Dużego złamał rękę w nadgarstku. To znajomość ze szkoły podstawowej. Jedna z niewielu. Duży zadzwonił dziś do kolegi, żeby zapytać jak się czuje. To miłe z jego strony.

– On mówi mamo, że ta ręka go ciągle nawala od wczoraj!

– Na pewno go boli, przecież to złamanie. Mnie też bolało jak złamałam rękę w zeszłym roku. – powiedziałam.

– A kiedy przestało Cię boleć?

– Jeszcze mnie nie przestało…

– Aaa no tak. Ty już jesteś stara, to wszystko gorzej sie goi. To znaczy mam na myśli, że jesteś już starszą osobą! – zaczął się plątać Duży. – ojejku, chcę powiedzieć, że dorosłym gorzej się goi.

No. Wybrnął 😉

Duży - Zespół Aspergera

Formalina

– Mamo, jak umrę, chcę się zatopić w formalinie. Nie będą mnie jadły robaki! – powiedział dziś Duży. 

– Ale wiesz, że nie można tak sobie kogoś wsadzić do formaliny i trzymać w domu? – zapytałam. – Może gdybyś oddał swoje ciało po śmierci, do celów naukowych, czy doświadczeń, to mógłbyś zostać umieszczony w formalinie.

– A to ja już wolę być pochowany. Nikt nie będzie we mnie grzebał! 

Ten to lubi zmieniać zdanie… 😉

Mały - Całościowe Zaburzenie Rozwoju - autyzm dziecięcy

Niezła budka ;)

Niektóre przypadłości moich dzieci czasem doprowadzają mnie do szału, czasem do rozpaczy a czasem pękam ze śmiechu. Mały ma zaburzenia mowy o typie afazji, wymowa niektórych wyrazów sprawia mu duży problem, nie pisze ze słuchu, zjada litery, zamienia ich kolejność itp. Wczoraj kiedy wracaliśmy ze szkoły do domu, zobaczyliśmy karmnik dla ptaków, już oblężony przez skrzydlatych gości. Mały pełen zafascynowania krzyknął:

– Mamo, zobacz jaka fajna DUPKA dla ptaków!

Nawet nie zauważył pomyłki. W sumie budka, czy dupka… Co za różnica 😉

Duży - Zespół Aspergera

Mamo, dlaczego?!

– Mamo, a dlaczego ludzie biorą domowe leki na obstrukcję? – zapytał mnie dzisiaj Duży. Oczywiście w autobusie. Zastanawiam się dlaczego on mnie pyta o takie rzeczy akurat wtedy, kiedy jedziemy na terapię. Wyszło mi, że ten czas, który spędzamy w autobusach, jest czasem wolnym od wszystkich innych zajęć. Czyli po prostu czasem, który spędzamy razem, kiedy możemy porozmawiać i poświęcamy się tylko sobie. Nic nas nie odrywa, nie trzeba wytrzeć kurzu, pozmywać naczyń, obrać ziemniaków, odrobić lekcji. Właśnie ten czas Duży wybiera na zadawanie pytań. Wcześniej zapytał mnie, dlaczego jego kolega z klasy, z którym na początku roku się zaprzyjaźnił, nagle przestał spędzać z nim tyle czasu, a rozmawia z innym kolegą. – Dlaczego wszyscy go lubią? Nawet Ci z trzeciej klasy! Dlaczego ja nie mogę się z nimi zaprzyjaźnić? – Te pytania nie są łatwe. A odpowiedzi na nie są jeszcze trudniejsze. Duży chce mieć kolegów, przyjaciół… Chce spędzać z nimi czas, umawiać się po szkole. Jednak jest inny. Dzieciom ciężko jest zaakceptować jego zachowania. Nie rozumieją dlaczego Duży pyta: „czy jak zmarła Twoja babcia, było Ci smutno?” Duży wyzwala w nich agresję, prowokuje do wyśmiewania go. Jak pomóc Dużemu? Dziś na terapii Duży popadł w konflikt z kolegą z grupy. Była to prowokacja, kontrolowana przez terapeutkę, ale Duży nie dał rady. Ponieważ kiedy wyszedł z zajęć, mnie jeszcze nie było, terapeutka zaprosiła go na kolejne zajęcia. Okazało się, że dobrze się stało, ponieważ Duży miał czas się wyciszyć i przy okazji trochę rozwiązać konflikt z kolegą. Na koniec zajęć okazało się, że całkiem nieźle się rozumieją. Duży sam próbuje odnaleźć odpowiedź na pytanie „dlaczego ONI mnie nie chcą w swoim gronie”. Dziś powiedział: „wydaje mi się, że Bóg specjalnie nie pozwala mi się z nimi zaprzyjaźnić, bo to mogłoby być dla mnie złe w przyszłości”. A ja mam tylko nadzieję, że kiedyś znajdzie kogoś, komu będzie mógł powierzyć się bez strachu o przyszłość.

Duży - Zespół Aspergera

Tajemnica

– Mamo, dziś rano, moja wychowawczyni wzięła mnie na rozmowę – powiedział do mnie Duży kilka dni temu. Oczywiście w autobusie.

– Tak? I co Ci powiedziała? – zainteresowałam się.

– Nie mogę Ci powiedzieć! – Duży był nieugięty.

– Skoro nie możesz mi powiedzieć co Pani powiedziała, to po co w ogóle mi mówisz, że wzięła Cię na rozmowę? – zdenerwowałam się.

– Bo to mogłem Ci powiedzieć. A tamto, to moja sprawa. Ale dobra, Pani powiedziała, że mam chodzić na wycieczki, bo wtedy dzieci się lepiej poznają i zaprzyjaźniają.

– No przecież to samo powiedziałam Ci wczoraj! – opadły mi ręce.

– Aaaa, kto by tam Ciebie słuchał…

Ehhh, po co ja tyle gadam, język strzępię i próbuję tłumaczyć, skoro kto by mnie tam słuchał? 😉

Mały - Całościowe Zaburzenie Rozwoju - autyzm dziecięcy

F 84.0

Mamy nową diagnozę dla Małego. Całościowe Zaburzenie Rozwoju. F 84.0. Autyzm. Myślałam, że jak usłyszę tą diagnozę, to będzie lepiej, bo właściwie podejrzewałam to od dawna. Ale nie jest lepiej. Jest źle. Autyzm brzmi niedobrze. Zespół Aspergera brzmi lepiej. Chyba chce mi się płakać. Czy mogę? Chyba nie powinnam, przecież znam moje dziecko. To wciąż ten sam Mały, tylko z inną diagnozą. Ale mimo wszystko boję się. To wszystko, o czym czytam ostatnio zaczęło nagle dotyczyć mnie podwójnie. Dam radę? Przecież czeka nas nowa komisja. Najpierw powtórne składanie wniosków, czekanie na termin, sama komisja… No i jeszcze kolejne odwołanie w sprawie Dużego. Nie wiem. Czuję się okropnie. Umarłam. Teraz myślę, że wolałabym się pomylić w swoich domysłach. Mały powinien dostać nowe terapie. Właściwie cały blok terapeutyczny. Rozmawiałam już w tej sprawie z naszym fundacyjnym opiekunem. Rozmawiałam też z Dobrym Duchem, który wspiera mnie od początku naszej drogi w JiM. Pomaga w pisaniu odwołań, przeżywa razem ze mną. A teraz została zgłoszona do programu Zwykły Bohater. Sylwia, mój Dobry Duch nie jest Zwykła. Dobrze, że w ogóle jest… Za tydzień w czwartek jesteśmy umówione do mecenasa, bo kolejne odwołanie to już sąd. A ja zgubiłam nowe orzeczenie o niepełnosprawności. W panice napisałam do DD, ale na szczęście okazało się, że orzeczenie jest bezpieczne w naszej fundacji, w teczce Dużego. Odbiorę je jutro. Chyba znajdę siłę by wstać, trwać i walczyć. Muszę. Chaos i strach ogarnia mnie w tej chwili. Czy jutro będzie lepiej?

Duży - Zespół Aspergera

Komisja, szanowna wielce..

Dojrzałam do tego, żeby opisać nasze komisje. Pierwsza, na której chłopcy byli razem, odbyła się w zasadzie szybko, bez poświęcania uwagi dzieciom, bez patrzenia na nie. Wynik był mało zadowalający, więc postanowiłam się odwołać. Moje znakomite koleżanki z Klubu Rodzica pomogły mi napisać odwołanie. Szkoła i terapeutka Dużego stanęli na wysokości zadania i napisali nam świetne opinie. Mocno uargumentowane, rzeczowe, zwięzłe z właściwymi wnioskami. Wojewódzki Zespół do Spraw Orzekania o Niepełnosprawności nie spieszył się z wyznaczeniem teraminu odwołania. Zadzwoniłam do nich, kiedy mijał miesiąc od złożenia dokumentów. Oczywiście odwołanie dotyczyło tylko Dużego. Pani, która telefon odebrała, była szczerze zdziwiona, że „faktycznie, nie mam tu jeszcze terminu wyznaczonego…” Po tej interwencji, nowy termin został ustalony dość szybko. Bardzo się denerwowałam zarówno samą komisją, jej wynikiem jak i pytaniami jakie mogliśmy usłyszeć. Całkiem słusznie zresztą. Na dzień dobry pani psycholog zapytała mnie, dlaczego tak koniecznie chcę zmienić wiek powstania niepełnosprawności u dziecka z 4 roku życia na od urodzenia. Dlaczego i dlaczego?! Cokolwiek zaczynałam mówić, pani kręciła głową i pytała ale dlaczego?! Dlatego, że dziecko źle rozwijało się od początku swojego życia. A skoro tak było, to dlaczego w orzeczeniu ma wpisane, że niepełnosprawność datuje się od 4 roku życia? Wywalczyłam tyle, że teraz ma wpisane od 3 roku… Starałam się też o osobny pokój. Duży nie znosi innych ludzi w pokoju, zwłaszcza obcych. Kiedyś zaprosił kolegę na noc. Najpierw zastanawiał się nad tym trzy tygodnie. Kiedy już podjął wyzwanie, zadzwoniłam do mamy kolegi i ustaliłyśmy szczegóły. W 15 minut po mojej rozmowie z mamą kolegi, Duży zmienił zdanie. „Ja już nie chcę, żeby on przychodził mamo. Odwołaj to.” Nie odwołałam, rozmawialiśmy długo na ten temat i udało mi się przekonać Dużego, żeby spróbował. „Jeśli nie będzie Ci się podobało, nigdy więcej nie zaprosimy kolegów na nocowanie.” – powiedziałam i Duży na to przystał. Co się działo później? Duży chodził niespokojny po całym mieszkaniu, zostawiał kolegę samego w pokoju, pytał głośno „o której kolega jutro sobie pójdzie?”. Miał problem z zaśnięciem. Spał niespokojnie, nerwowo się rozglądał od samego rana i miał ochotę uciec, schować się i przeczekać. Pokoju nie dostaliśmy. Uzasadnienie mówi, że w pierwszej kolejności oddzielny pokój dostają osoby leżące… Ostatnim, najważniejszym punktem odwołania, była samodzielność Dużego. Pani psycholog, z którą rozmawialiśmy najpierw, zapytała Dużego czy do szkoły chodzi, czy jeździ. No jeździ. A czym jeździ? No autobusem. A jakim? No 64. Duży wszystko wie, a jakże! Ale pani psycholog zapomniała spytać czy jeździ sam, a dlaczego nie jeździ sam, czy wie z którego przystanku, czy się nie boi, jak się zachowuje w autobusie, czy nie wyzywa innych ludzi, czy wie co zrobić, kiedy przypadkiem przejedzie swój przystanek, czy dzwoni do mnie co dwie minuty, żeby zapytać np. czy może zjeść jabłko… Wielu pytań bardzo istotnych pani psycholog nie zadała. Duży załatwia się sam, zjada sam (naświni przy tym naokoło tak, że nie da się po nim usiąść, rozsypuje i rozlewa wszystko i wszędzie, nie sprząta po sobie bo nie ma takiej potrzeby, nie ma też potrzeby, żeby się umyć i zmienić ubranie…), mówi, odpowiada na pytania, można z nim porozmawiać na niektóre tematy. Ale czy to oznacza, że jest samodzielny? Jedzenia sobie sam nie zrobi, czeka na mnie. Jeśli mu każę zrobić sobie kanapki, to w kuchni wygląda jakby przeszło stado dzikich bawołów, a kanapki mają tonę masła w jednym miejscu, a dalej suchy chleb… Duży zrobi 10 kanapek, zje 3. Nie umie ocenić jak bardzo jest głodny i ile „zmieści”. Nie umie sam spakować plecaka do szkoły. Wkłada do niego wszystkie książki, czy potrzebne czy nie. Nie uczy się sam, nie ma zdolności wybierania ważnych informacji z tekstu. Nie wie, które są ważne… Uczę się z nim do klasówek, sprawdzianów i na zwykłe lekcje. Odrabiam z nim wszystkie prace domowe. Duży ma zeszyt kontaktowy, w którym nauczyciele zapisują mu prace domowe, bo on ich nie zapamiętuje. Kiedy na komisji został sam z panią psycholog przez 5 minut, zanim doszedł do drzwi i je otworzył, już zapomniał o co go pytano.. Opowiedział pani doktor na komisji, że ma kolegów, że ćwiczą razem parkour, że w podstawówce to dopiero było super! Szkoda, że nie powiedział, że kolegów ma dwóch, parkour polega na bieganiu po krawężnikach a w szkole było fajnie przez ostatnie pół roku, kiedy już byłam po rozmowe z rodzicami dzieci, które mu dokuczały i zagroziłam policją i sprawą w sądzie! Pani doktor zapytała Dużego z kim mieszka. „Z mamą i z tatą”. A rodzeństwo? No ma. Młodszego brata. Na pytanie o wiek brata, Duży odpowiedział: „aaaa jakoś nigdy nie mogę zapamiętać…” Na tej podstawie i po 10 minutach spędzonych z Dużym, lekarz psychiatra i psycholog wydali opinię, że Duży jest samodzielny i punkt 7, oraz świadczenie pielęgnacyjne nam się nie należą. Okej, niech pani doktor i pani psycholog przyjdą z nami pomieszkać chociaż z jeden dzień. Zobaczymy czy wytrzymają. I co dalej? M uważa, że powinniśmy się odwoływać do wyższej instancji. Do sądu. Ja już nie chcę. Kosztuje mnie to za dużo nerwów i czasu. Ale z drugiej strony… Dlaczego mam odpuścić? Przecież walczę o swoje dziecko. O pomoc dla niego. Przecież mu się należy! Gdybym to ja miała zapłacić za to, że mam niepełnosprawne dziecko, punkt 7 przyznano by nam od razu! Ale wyrwać pieniądze dla dziecka.. to już nie jest takie proste. Zatem czeka mnie porada prawna, odwołanie i sąd. Dziękuję NASZEJ Fundacji Jaś i Małgosia za wsparcie i dziewczynom z MOJEGO Klubu Rodzica za to, że nie jestem sama. Że mam Was. Że stoicie za mną murem w każdej sytuacji. I za pomoc!

Moje wszystko

Pierwszy

Tydzień temu w poniedziałek zapytałam chłopaków czy chcą jechać ze mną sprzątać groby. Mały strasznie się zatrwożył i nie wyraził chęci uczestniczenia w sprzątaniu, bo myślał, że będziemy otwierać pomniki i odkurzać w środku. Mimo wyjaśnień nie pojechał. Duży też nie chciał, bo nie lubi się przemęczać. To był wstęp do Dnia Dzisiejszego, czyli do Wszystkich Świętych. Rano wybieraliśmy się z M na grób mojegoTaty. Tym razem i Mały dał się przekonać, pojechaliśmy we trójkę. Duży w tym czasie odrabiał lekcje. Groby moich dziadków odwiedziłam wczoraj, nie planowałam iść na nie i dzisiaj. Około 17 popatrzyłam za okno. Pomalutku zaczęło się ściemniać. „Idę na cmentarz!” – powiedziałam. Mały zerwał się na równe nogi: „ja też! Idę z Tobą”. Potem i Duży się zdecydował, więc poszliśmy. Postanowiliśmy w jedną stronę pojechać autobusem. Całą drogę rozmawiałam z Dużym nad sensem jego terapii, ponieważ Duży tego nie znosi i uważa, że to cały świat powinien iść na terapię, żeby zrozumieć jego i dostosować się do niego. Wysiedliśmy pod cmentarzem. Przez jezdnię, w obie strony, maszerowały duże grupy ludzi. „Mama, czy to są turyści?” – zapytał Mały. Z trudem powstrzymałam śmiech i wyjaśniłam dlaczego tylu ludzi idzie na cmentarz. Kupiliśmy znicze, przy głośnym aplauzie Dużego, który krzyczał: „kupmy dużo! Lubię rozpalać ogień!” Nie kupiliśmy dużo, ale za to z aniołkami, bo te się podobały Małemu. Przecisnęliśmy się przez różne stoiska z kwiatkami, zniczami, obwarzankami. „Balony z helem! Popcorn!” – zakrzyknął Mały. Ledwie udało mi się skręcić w odpowiednią stronę do wejścia na cmentarz, ale i tak musiałam wysłuchać przemowy na temat walorów smakowych prażonej kukurydzy. Na cmentarzu było bardzo nastrojowo. Zanim tam dojechaliśmy, zrobiło się już całkiem ciemno, więc płonące znicze i ludzie spacerujący całymi rodzinami, tworzyli malowniczy widok. Coś zaszeleściło pomiędzy grobami. „Ałaaaa” – wrzasnął Mały. „Co to było, co to było!?” – zapytał Duży. „Chyba jakiś liść, albo torebka” – starałam się zachować spokój, ale obejrzałam się z niepokojem za siebie. „Co to za dziwny pomysł, żeby w chrześcijańskie święto ludzie zakładali dzieciom rogi na głowy?” – Duży skomentował rodzinę idącą przed nami, gdzie dzieci miały na głowach błyskające czerwienią i fioletem rogi. „Mamooo, wiesz co jest moim największym marzeniem na świecie? Mieć takie rogi! Oświetlałyby mi drogę w ciemności!” – powiedział Mały. „Kupimy? Widziałem takie na cmentarzu!” Ja też widziałam. Przed wejściem. Powoli zaczynałam się denerwować. Ludzie chodzili coraz wolniej i wolniej, a ja chciałam wyjść z cmentarza coraz szybciej i szybciej… Przeszliśmy obok krzyża, pod którym jak co roku paliło się mnóstwo zniczy. Widok ten sprawił, że poleciała mi łza, czy dwie. „Dlaczego moi koledzy mają dwóch dziadków, a ja tylko jednego? To niesprawiedliwe!” – krzyknął Duży. „Ja też miałam tylko jednego dziadka” – pocieszyłam Dużego. Zapaliliśmy znicze na grobach i skierowaliśmy się do wyjścia. „Mama! Rogi! Kuuuuuup mi!” – Mały dojrzał obiekt swojego porządania. Kupiłam. Poszliśmy dalej. „Ja też bym chciał. One lepiej pasują do mnie, a nie do niego!” – przypomniało się Dużemu. Wróciliśmy i kupiliśmy drugie rogi. I jeszcze Afrykanki dla M. A potem poszliśmy prosto do domu. Dobrze, że Wszystkich Świętych przypada tylko raz do roku.