Moje wszystko

Ostatnie dwa tygodnie są koszmarne. Odkąd dowiedziałam się o śmierci… Później w moim mieszkaniu wydarzyła się powódź. Mąż Anny naprawił usterkę, dobrze jest mieć przyjaciół hydraulików, elektryków czy innych specjalistów.. Później zachorowały dzieci. We wtorek byłam na pogrzebie. Trzymałam się nieźle przez mszę i w drodze do grobu. A potem się rozsypałam. Na milion kawałeczków. Zbieram je teraz, ale to bardzo żmudna praca. Wanna znowu dała znać o sobie, więc jutro z Anną i jej mężem jedziemy ją naprawiać. Mam nadzieję, że to będzie już ostatni raz. Niedługo najsmutniejsze Święto w roku. Jutro idę posprzątać grób dziadka. Chciałabym jechać jeszcze na grób Taty, ale nie wiem czy zdążę przed 1 listopada. Myślę o wszystkich moich bliskich, których już nie ma. Myślę o dzieciach, które straciły matkę. I o mężczyźnie, który stracił ukochaną kobietę. Myślę… chyba za dużo. A życie toczy się dalej…

 

kp

Moje wszystko

Money, money, money…

Co jest z tymi pieniędzmi, że nigdy ich się nie ma za dużo? Ile by człowiek nie zarobił, to zawsze nie wystarcza. Dostaję jakąś forsę ekstra, zaraz psuje się lodówka, samochód, pralka, trzeba wykupić milion leków i zrobić badania za setki złotych. Zupełnie jakby ktoś czyhał, żebyśmy się czasem nie wzbogacili. Być może uda nam się wreszcie debet na koncie spłacić. Częścią wypłaty M i jego premią. Dostałam dywidendę. Myślałam, że kupię sobie słuchawki, bo stare się rozpadły. I jeszcze parę innych rzeczy, które by się przydały. Niestety. Musiałam zapłacić OC, kupić dziecku buty, zakonserwować kuchenkę gazową, bo przepuszczała przy kurkach, zamówiłam literki na pomniku, zapłaciłam ratę i generalnie nie zostało mi wiele. A jeszcze aparat Dużego… Nie wiadomo czy nie będziemy musieli za niego zapłacić. Duży skończył już 11 lat, więc pewnie trzeba będzie 450 zł wydać. A przez chwilę myślałam, że będę musiała kupować nową kuchnię na cito! Na szczęście stara jeszcze chwilkę wytrzyma. Niechby chociaż do kwietnia.. Miałam najpierw wymieniać pralkę, ale kolejność musi ulec zmianie, bo jednak wyprać ręcznie można, a ugotować na kuchennym blacie już nie. No i tak sobie myślę, że nie mam szans na wzbogacenie. Zawsze coś mi wyskoczy dokładnie wtedy, kiedy „mam” pieniądze. 

Duży się fatalnie leni. Pilnuję go, cisnę, żeby się uczył, a on olewa jak tylko może. Martwię się każdym sprawdzianem. Martwię się ciągle i nieustannie. Od tego martwienia się jest mi niedobrze i chce mi się wyjść i nie wracać. Mały zaczął już zajęcia w poradni. W szkole też ma zapewnioną opiekę pedagoga. W domu bez słowa sprzeciwu wykonuje swoje ćwiczenia logopedyczne, a jego wychowawczyni powiedziała, że dzisiaj pracował na zajęciach jak nigdy dotąd. Że ręka cały czas była w górze i że wszyscy są z niego dumni. Ale nie tak bardzo jak ja 🙂

M jest na urlopie, ale oczywiście jutro, lub w piątek musi iść na jeden dzień do pracy. Konkurs trwa i końca nie widać. I ja i M jesteśmy już wykończeni oczekiwaniem i niepewnością. 

Popijam pyszną herbatę truskawkową. Na zmianę z Lychee. W akcie desperacji kupiłam nawet Lays’y, ale Wilczak mnie wydymał i sałaty nie znalazłam. Ani nawet dodatkowej paczki czpisów. Eeeeh…

Moje wszystko

Pytanko

– Mamo, czy to białe koło żółtka to białko?

– Tak.

– A w czym jest czarnko i różko?

A ja się pytam dlaczego kominiarz, który nie ma wcale ubrania kominiarza, tylko czarną koszulkę z napisem KOMINIARZ, przychodzi w połowie września i życzy mi Szczęśliwego Nowego Roku? I w dodatku wciska mi jakiś badziewny kalendarz, za który jeszcze mam zapłacić… Nie ze mną te numery KOMINIARZU!