Moje wszystko

Po wczasach :)

Jesteśmy, wróciliśmy! Było super. Jestem zdumiona i zaskoczona zachowaniem Dużego. Pozytywnie oczywiście. Podróż w jedną stronę trwała 8 godzin. Całe szczęście, że zdecydowaliśmy się na pociąg, bo nie wyobrażam sobie nie móc wstać, rozprostować gnatów, skorzystać z kibelka, chociaż te w naszych pociągach wciąż pozostawiają wiele do życzenia. Jednakże poczułam ździebko luksusu, bo mydło, papier toaletowy i ręczniki papierowe oraz woda były obecne! W tamtą stronę jechały z nami same kobitki. Bardzo sympatyczne zresztą. Jedna jest nauczycielką w szkole podstawowej. Duży na początku mruczał coś pod nosem, a potem tak się rozkręcił, że w pewnym momencie musiałam jednak poinformować współpodróżnych o jego ZA. Zapytał mnie na przykład (oczywiście na cały głos), jak się spuszcza wodę w kiblu. Odpowiedziałam, że trzeba nacisnąć pedał. Na co dziecię moje słodkie odparło, że on tu żadnych pedałów nie widzi i oczywiście w śmiech. Zdenerwowałam się trochę w środku i postanowiłam zapały dziecięcia ukrócić. Powiedziałam, że to nie było zabawne i nikt się nie śmieje, oraz że takich rzeczy nie powinno się mówić, bo to dyskryminacja. Na co dziecko swobodnie odparło: można mówić, wujek mnie nauczył! Panie spojrzały po sobie i na mnie i właśnie wtedy dziecko pognało nacisnąć pedał, a ja wyjawiłam im powody, dla których Duży nie umie się powstrzymać od niektórych komentarzy. Zaliczył potem jeszcze kilka innych wpadek, ale Panie wszystko przyjmowały z uśmiechem i zrozumieniem. A nawet jedna z nich powiedziała, że mnie podziwia, bo jechałyśmy razem z Łodzi aż do Międzyzdrojów i nasłuchała się miliona pytań Dużego i miliona moich odpowiedzi  W samym Świnoujściu na stacji czekały na nas moja przyjaciółka z córką. Duży i O. utrzymywali ze sobą kontakt skajpowy od poprzednich wakacji, kiedy to O. spędziła u nas kilka dni. Od razu się ze sobą dogadali. Duży otrzymał od O. własnoręcznie narysowany obrazek z kucykiem Pony, który prawie doprowadził go do łez w drodze powrotnej, bo trochę się rogi pogniotły, więc jutro czeka mnie jego prasowanie. Obrazka znaczy się. Poza tym: odpoczęłam, gdyż rzadko miałam okazję widywać swoje dzieci, ponieważ w domu zazwyczaj tkwiły za zamkniętymi drzwiami, knując i omawiając jakieś tam swoje tajemnice, oraz snując plany co do grania w Minecrafta na koncie premium, przez internet na multiplayerze, oraz nagrywaniem tego wszystkiego i wystawieniem później na youtube. Duży sam z siebie rozebrał się na plaży, mimo braku koszulki do pływania! Mało tego, nie zachęcany przez nikogo wlazł do morza, mimo obecności masy zielonych glonów, które owijały się wokół rąk nóg i w ogóle wszystkiego. Małego nie trzeba było zbytnio poganiać. Tuż przed wejściem na plażę zakupiliśmy wiaderko i łopatkę i dziecię szczerze ucieszone zdjęło z siebie w biegu ciuchy, łącznie z kąpielówkami (niezamierzenie oczywiście, kąpielówki złapane w połowie łydek wróciły na swoje miejsce ;)) i pobiegło w głębiny nurzać się z lubością w słonej wodzie i przeskakiwać przez minimalne tego dnia fale. Dużemu łażenie po wodzie i moczenie tyłka spodobało się tak dalece, że wyraził chęć kąpieli nazajutrz, co było dla mnie kolejnym szokiem, bo do tej pory na plaży występował w pełnym rynsztunku, butach, dresach, czapce, plecaku, że o wejściu do wody już nie wspomnę. Trochę mu się przypomniało później, że chyba zachowuje się jak nie on, bo po wyjściu z wody natychmiast kazał się przebierać i ubrał się we wszystko co miał ze sobą. Nie przeszkadzało mi to jednak wcale, bo sam widok Dużego w wodzie tak mnie zatkał, że w zasadzie pozwoliłabym mu założyć potem i kożuch, gdyby wyraził taką chęć. Potem były tysiące innych atrakcji, do najważniejszych należy zaliczyć kule wypełnione powietrzem i rzucone na wodę w basenie, wspinanie się po sznurkowych drabinach na zjeżdżalnię i UWAGA! Park linowy! Duży bez szemrania wszedł sam na trasę średnio trudną. Trochę się bał, ale przezwyciężył trudności i sam przebył całą drogę, łącznie ze zjazdami, które uwieczniałam, z uporem kręcąc filmiki aparatem. Raz za razem moje dziecko wprawiało mnie w zdumienie i doprowadzało do stanu lekkiego niedowierzania. To nie był ten sam Duży co w domu. Oglądając wieczorem zdjęcia i filmiki, dziękowałam mojej M. za to, że mogliśmy do niej przyjechać i zwyczajnie się rozryczałam. Duży nie chciał wracać do domu. Bardzo przeżywał wyjazd i co chwila upewniał się, że jeszcze będzie mógł przyjechać. Chodził z O. na spacery z psem. Na promie poszedł na górny pokład obserwować wodę i brzeg. W pociągu sam chodził do toalety (na szczęście nie jechali z nami żadni czarnoskórzy, Cyganie czy inni „inni”). Powiedziałam dziś do znajomej przez telefon, że wszystkie turnusy rehabilitacyjne się chowają przy tym wyjeździe. Nigdy na żadnym nie byłam, ale znając podejście Dużego do wszelkiego rodzaju terapii, nie miałabym wesołego życia. Tu odbyły się wszelkiego rodzaju terapie naturalne. Duży nawiązał więź z innym dzieckiem i to z dziewczynką! Nazwał ją przy niej, swoją przyjaciółką! Popracował nad panowaniem nad swoimi lękami. Zaliczyliśmy integrację sensoryczną. Jestem szczęśliwa. Do końca życia będę wdzięczna mojej M. za te wakacje. Było bosko! Tylko ogarnąć się nie umiem po tym szaleństwie. Działam na zwolnionych obrotach, mimo tego, że staram się, żeby wszystko było normalnie. Sporo spraw do załatwienia jeszcze przed nami. Obaj chłopcy rozpoczynają naukę w nowych szkołach. No i to nieszczęsne odwołanie…

Moje wszystko

Szpitalne perypetie

Wróciliśmy ze szpitala. Pobyt w tej zacnej placówce  miałam urozmaicony jak nigdy. Byłam ja, Mały, Duży i jego fiksacje, lęki, nienawiści i milion innych spraw. Już na izbie przyjęć we wtorek wiedziałam, że będzie ubaw po pachy… Duży nie lubi innych ludzi. W sensie rasy, zachowania, narodowości, czy upośledzenia. Z racji swojego zaburzenia, nie umie też powstrzymać się od komentarzy. Więc kiedy na izbie przyjęć we wtorek zobaczyliśmy rosłego Afroamerykanina, z polską żoną i grubiutkim bobasem, pociemniało mi w oczach, całkiem słusznie zresztą, bo potomek umiłowany teatralnym szeptem oznajmił : mamo, Murzyn! Udało mi się dziecię zająć czymś innym ale kwestia koloru skóry i tak powracała. Na szczęście maluszek z rodzicami zostali umieszczeni na innym piętrze, więc Duży szybko o nich zapomniał. Przy czym warto wspomnieć, że ów człowiek, wyratował potem z opresji Małego, który zakleszczył się w huśtawce dla malutkich dzieci. Wlazł w nią bez problemu, ale z wyjściem nie dał rady. Pierwsza noc w szpitalu minęła bez większych zgrzytów. Drugiego dnia  telewizor na pieniążki grał na stacji tv puls 2, bo tylko tam leciały jakieś bajki. Przy czym Duży przechodził samego siebie w zadawaniu głupich pytań typu: dlaczego Pippi jest taka silna? Dlaczego ci policjanci są tacy sami, tylko różnią się włosami? Co by było gdyby Gadget nie był taki głupi?… Oczywiście w szpitalu nie mieliśmy ze sobą żadnego tableta, laptopa i innych zajmowaczy. Stwierdziłam, że chłopcy odpoczną od elektroniki. Nie wzięłam pod uwagę tego, że będą ode mnie oczekiwać, że im ją zastąpię. Codziennie wieczorem szliśmy pod prysznic. Ludzi dziwnie patrzyli, jak szłam z 13 latkiem do damskiej łazienki, ale co miałam robić? Wleźć do męskiej w porze kąpieli? Duży mył się w miarę dokładnie, bo nie przepuściłam, stałam i patrzyłam, więc nie miał wyjścia. Po umyciu detali, typu stopy (słowa Dużego), ubierał się w piżamkę i wracaliśmy do sali. Po czym całą procedurę powtarzałam z Małym. Wracając do innych osób przebywających w oddziale… Pech chciał, że tego dnia w oddziale zameldowali się Cyganie. Z upośledzoną córką. Duży oczywiście wyjechał ze swoim: mamo! Cyganie! Po czym odwrócił się w ich stronę i całe szczęście w miarę po cichu powiedział: żryj gruz Cyganie! Już wtedy zapadłam się pod ziemię i udawałam, że mnie tam wcale nie ma, a ten chłopiec obok mnie, to nie moje dziecko. Później mama dziewczynki przyszła do naszej sali z prośbą, żebym pomogła odszukać jej na komputerze plik, bo ona nie miała okularów i nie widziała nazw. Kiedy wróciłam do moich synów , dziecko zdumione oznajmiło: mamo, ta Cyganka jest bardzo miła! Odetchnęłam z ulgą, myślałam, że już nic więcej pod adresem cygańskich pacjentów mojemu dziecku się nie wyrwie, niestety.. Dziewczynka tak sobie mnie upodobała, że przychodziła do mnie, wołała, żebym z nią spacerowała po korytarzu, przytulała się do mnie, a Duży z zazdrości aż kipiał. 

– Mamo, powiedz jej, żeby spieprzała, albo ja to zrobię! 

Trochę nerwy zaczęły mi puszczać i zaczęłam unikać dziewczynki. Wszystko wracało do normy, kiedy moja teściowa wypaliła: A Cyganie kradną! I cały cyrk zaczął się od nowa. Duży nie rozumie, że nie wszyscy Cyganie kradną. Kradną też Polacy, Amerykanie, Niemcy, a i inne narodowości też mają złodziei wśród swoich obywateli. Jednakże zdanie „Cyganie kradną” w opinii Dużego oznacza, że kradną WSZYSCY Cyganie, więc wpadł w panikę i nie pozwała mi ruszać się się z sali na krok. Kiedy ogarnęłam już temat przytulającej się do mnie małej Cyganki, przyszła do nas znajoma mama, która leżała w szpitalu ze swoim synkiem. Nasi chłopcy razem się bawili, a my umilałyśmy sobie czas rozmowami. Zapytała, czy mogłabym spojrzeć na jej syna i córkę, która przyjechała w odwiedziny do brata wraz z tatą, bo oni chcą wyjść na chwilkę. Dlaczego miałabym nie spojrzeć? Zgodziłam się. Na co Kuba wypalił: kurna, czy tu nie ma innych matek!? Umarłam. Nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać… W piątek od rana czekaliśmy na lekarkę i wypis. Od siódmej do dwunastej. Duży czekał podwójnie, bo jeszcze na tatę. M. przyjechał i ustawił nas oboje do pionu słowami: żono, ty się nie nakręcaj! A ty Duży nie nakręcaj się od mamy, bo oboje jesteście upierdliwi! No i jakoś udało nam się dotrwać do wizyty lekarki. Wyszliśmy ze szpitala około 12.30. Po przyjeździe do domu, zostawiłam chłopaków z M. i pojechałam odpocząć do Fundacji. Przy okazji zaopatrzyłam się w sorry cards, ponieważ we wtorek czeka nas ośmiogodzinna podróż pociągiem do Świnoujścia. Wagonem bez przedziałów. Mam nadzieję, że nie będą jechać z nami żadni Murzyni, Cyganie i niepełnosprawni, w przeciwnym razie rozdam wszystkie sorry cards i zejdę na zawał z nerwów. 

Jeśli chodzi o Małego, to czas w szpitalu upłynął mu na bronieniu się przed bratem. Poza tym przez trzy godziny dziennie, mogliśmy siedzieć na placu zabaw obok szpitalnego budynku, wtedy chłopcy (moi i nie moi), łapali patyki, kamyki i co tam jeszcze było pod ręką i bawili się w strzelanki znane z gier na PS3, PSP i komputer. Mały znalazł gruby kij, biegał z nim na ramieniu i wołał:

– Mamo, czy mogę zabrać do domu moje ruskie RPG? 😀

Miał na myśli bazookę.. 😉

Mały - Afazja motoryczna

Zmiany

Jeśli wszystko będzie w porządku, to 20 sierpnia wyjeżdżam na tydzień z moimi chłopcami do Świnoujścia. Mały się bardzo cieszy i nie może się już doczekać plaży i morza.

– Uwielbiam morze! – powiedział wczoraj. Cieszę się, bo ja też uwielbiam. Mały był nad morzem raz, kilka lat temu. Pojechaliśmy wtedy na wczasy na 10 dni i wszyscy straszliwie chorowaliśmy, tylko Duży pozostał zdrowy. Mam nadzieję, że i tym razem nadmorskie powietrze mu posłuży. Jednak nie wszystko wygląda super. Duży zaczyna się martwić. A kto się zaopiekuje jego mikrofonem? A kto będzie czyścił jego pudełka? 

– Bez komputera nigdzie nie jadę! – krzyczał Duży przedwczoraj wieczorem, kiedy zapadła decyzja o wyjeździe. Tłumaczyliśmy mu bardzo długo dlaczego nie możemy zabrać laptopa. Wydawało mi się, że nasze argumenty do niego nie trafiają, ale jednak po jakimś czasie przyjął do wiadomości, że komputer zostanie w domu. Jednak zdarzają mu się chwile „nie chcę jechać”. Niedawno zapytał gdzie będziemy spać. Duży rzadko śpi poza domem. Nie lubi. Nie lubi też, kiedy ktoś śpi u nas. Nie czuje skrępowania kiedy pyta takiego spacza: a kiedy pojedziesz do swojego domu? Duży może spać w jednym pokoju tylko z bratem. Lub z nami. Teraz będzie spał w pokoju z córką mojej przyjaciółki, do której jedziemy. nie wiem czy w nocy nie będę gościła go u siebie. 

Duży miał do przedumania jeszcze jedną bardzo ważną dla niego zmianę. Trzy lata temu moja inna przyjaciółka pożyczyła nam rower, na którym Duży z przyjemnością jeździł na wycieczki z tatą. W tym roku też były takie planowane, ale przyjaciółka zadzwoniła znienacka i zapowiedziała, że chce rower z powrotem. Duży długo nie mógł się z tym pogodzić. Płakał i mówił: „kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera! Mamo! nawet nie mogę tak cioci powiedzieć, bo rower był tylko pożyczony!” Duży rozumie pewne rzeczy na swój sposób. Z niektórymi się godzi, z innymi nie. Tym razem miał ciężki orzech do zgryzienia, bo wiedział, że rower trzeba oddać, ale nie potrafił zrozumieć dlaczego już, teraz natychmiast. Miał powiedziane, że może na nim jeździć, dopóki nie dorośnie do naszego. Myślę, że już dorósł, ale Duży wciąż pamięta, że kiedy szedł do komunii, rower który dostał od dziadków był dla niego o wiele za duży. I nie rozumie, że teraz, kiedy jest już dużo wyższy niż wtedy, rower będzie w sam raz. Ten rower jest za duży!