Moje wszystko

23.02

Chłopcy są chorzy. Mają zapalenie gardła. W piątek u Małego w szkole było przedstawienie dla Babć i Dziadków z okazji ich styczniowego święta. Późno, bo w styczniu mieliśmy ferie zimowe i dopiero teraz udało się coś zorganizować. Mały mówił wierszyk. Po raz pierwszy na przedstawieniu oprócz Dziadka, który obskakuje wszystkie imprezy, obecna była także Babcia, czyli moja teściowa. Mały powiedział co miał powiedzieć, otrzymał gromkie brawa, po czym w sobotę rankiem wczesnym odśpiewał w łazience”jestem sobie mały wnuczek fajdulu, fajduli, faj” i puścił malowniczego pawia. Potem dostał temperaturę i spał cała sobotę. Gorączka spadła samoczynnie pod wieczór i w niedzielę Mały zwlókł się z łóżka, żeby z Dużym pograć w Lego Star Wars. Po południu znowu go ścięło. A w poniedziałek zabrałam obu do lekarza. Efekt jest taki, że są na antybiotykach. A za oknem mróz i śnieg, od ktorych już i mnie robi się niedobrze. Albo któryś sprzedał mi swojego wirusa i za chwilę ja też będę musiała brać antybiotyk. W zeszłym tygodniu dostalam dyplom. Nareszcie! Egzamin odbył się przecież 8 stycznia… No, ale u mnie nigdy nie może być za prosto. Wczoraj wpłaciłam pieniądze za Wiosenną Konwencję Fitness. Bank ten sam, a organizator wściekle się upierał, że nie ma mojego przelewu. Kazałam im sprawdzać, po czym okazało się, że jednak jest! Fajnie, że jest, tylko, że jakby na stronie wciąż widnieje, że opłaty nie uiściłam i warsztat z Pilatesu z ovoballem może mi przejść koło nosa. Jak do jutra nie zmienią, to usłyszą mnie po raz piąty w ciągu ostatnich trzech dni.

Marceli dojrzewa. Z kuwety unosi się charakterystyczny smrodek. Zawiozłam go w sobotę na oględziny do wetki. Okazalo się, że ma jeszcze cyt. „za małe jajka. Czekamy jeszcze trzy tygodnie”. Ekstra. Jeszcze trzy tygodnie z kotem, który dostaje świra, bo hormony mu buzują jak nastolatkowi. W jednej chwili lata po ścianach, po to, żeby w następnej włazić na kolana i głośno mrucząc ocierać się i milośnie w oczy spoglądać. No pewnie, że go kocham, przecież jest taki fajny 🙂 Żeby nie ten smrodek, to byłby nawet jeszcze fajniejszy… Nawet Łatek ma dosyć szczyla i daje mu to wyraźnie do zrozumienia.

Przedwczoraj potłukłam całą nowiuśką butelkę soku truskawkowego. I zalałam nim dokładnie wszystkie zakupy. Ukleiłam nim klucze, kurtkę, torbę i jeszcze kilka rzeczy o których nie chce mi się myśleć nawet. Byłam okropnie zła, szczególnie, że kilka dni wcześniej wysłałam Dużego ze śmieciami do zsypu, a on – nadgorliwiec – zlapał też torbę z zakupami i tym sposobem chleb, masło i coś tam jeszcze przebyło drogę z 10 piętra na parter po drodze oklejając się zużytym kocim żwirem, kurzem z worka z odkurzacza i innym brudem. Nie muszę dodawać, że nie byłam najszczęśliwsza z tego powodu… Nie ma mowy o nudzie…