No to sypnęło śniegiem jak na zimę przystało. Sypnęło tak, że M wracał wczoraj z pracy 4 godziny. Wszędzie zakopane TIRy tarasowały ulice. Dzieci do szkoły zaprowadziłam jako tako bez przygód, ale wracając przewiało nas na wskroś. A śnieg wydawał się szpilkami wbijającymi się w nasze twarze. Dzisiaj było o wiele lepiej. Przynajmniej nie wiało. Poszłam na zakupy do hipermarketu. W tamtą stronę doszłam w miarę normalnie. Z powrotem szłam koło kościoła i parku. Kawałek musiałam iść jezdnią. Bardzo szybko. Bałam się, żeby jakiś samochód we mnie nie wjechał, bo ślisko, a ruch spory jak na drogę obok marketu przystało. Koło kościoła nawet było odśnieżone, ale już kawałek za kościołem, ścieżka się urywała i zaczynały się zaspy. Po paru minutach chodzenia po tym wspaniałym śniegu myślałam, że porzucę zakupy w parku i zacznę błagać przechodniów o zaniesienie mnie do domu. Jakoś zebrałam się w sobie i doszłam do księgarni jednak, gdzie miałam zapytać o propozycję książeczek dla dzieci z zerówki Małego. Pani bijąc się w piersi przyznała, że w związku z wczorajszym sajgonem nie przygotowała nic… Ale przygotuje. Na jutro. No dobra, niech przygotuje. Udzielam się trochę, bo przecież w końcu jestem w tej trójce klasowej.
Kupiłam już prezenty dla moich dzieci. Mam nadzieje, że będą zadowoleni. Mikołajek nie obchodzimy prezentowo, raczej na słodko. Po jajku z niespodzianką i już. Boję się świąt. To będą pierwsze święta odkąd zmarła moja Babcia. Święta Bożego Narodzenia zawsze kojarzyły mi się z Babcią. Jak byłam mała to właśnie Babcia przygotowywała Wigilię. I my wszyscy szliśmy do niej. Dopiero jakieś 3 lata temu Wigilia przeniosła się do moich teściów, bo Babcia już nie miała siły. Ale i tak kapustę z grochem robiła… W tym roku nie będzie babcinej kapusty z grochem. nie będzie pięknie zastawionego stołu w mieszkaniu Babci. Pusto tam i smutno. I nie będzie samej Babci. Ryczeć mi się chce na samą myśl o tym. Nie wiem jak przetrwam samą Wigilię.
Koty mają się świetnie. Marcelek jest coraz bardziej tutejszy. Milutki taki i słodki. I lubi mnie. MNIE! Do tej pory wszystkie nasze koty wolały M. Nawet Mru, chociaż to ja go kochałam najbardziej na świecie. Marcelek jest mój 🙂 Lubi przyjść powąchać moje czoło. Czasem umyć, jeśli uzna, że potrzeba. Lubi zajrzeć mi do ust, żeby zobaczyć co jadłam. Lubi się przytulić. I cudnie mruczy.
Byłam u lekarza. Gastrologa. Podobno refluks mi się odzywa. Dostałam tabletki, po których spuchło mi gardło. Tabletki poszły w odstawkę co jest równoznaczne z gastroskopią, której nie znoszę. A Zyrtec koncertowo mnie usypia. Dlatego właśnie muszę się położyć. Dobranoc.