Moje wszystko

Kici, kici, wyjdź koteczku

Staramy się z całych sił, żeby kotek czuł się u nas dobrze i bezpiecznie. Ponieważ doświadczenia z kotami nie mamy żadnego, to po prostu nie wiem czy coś się zmienia na lepsze i czy kocina chociaż troszkę nas już poznała. Pewne jest to, że dom co noc zwiedza. A dzisiaj to nawet popsocił. Zrzucił doniczkę z kaktusem z parapetu i potłukł mi podgrzewacz do olejków w kształcie grzybka. Podgrzewacza wcale nie żałuję, bo był stary i trzymałam go tylko z przyzwyczajenia, a kaktusowi nie stało się nic, w przeciwieństwie do mnie (pokłute dlonie przy próbie umieszczenia go na swoim miejscu). Kotuś za to silnie przestraszony, zwiał z prędkością światła. Posiedział też trochę w łazienkowej umywalce, gdzie znalazłam liczne ślady łapek, oraz przespacerował się po moich spodniach, na których odcisnęły się wyraźne ślady poduszeczek kiciusia. I oczywiście skorzystał z kuwety, co mnie bardzo ucieszyło 🙂 W dzień nadal ukrywa się za szafkami w kuchni, chociaż dzisiaj bliżej wyjścia, tak, że prawie cały dzień mogliśmy go podziwiać przez szparę między parapetem a szafką. Później mieliśmy gości, więc kotek zniknął nam z oczu całkiem, ale pokazał się znowu, jak tylko na dworze zapadł zmrok. Zauważyłam też, że kiedy do niego mówię, już nie robi takich wielkich oczu i nie wpatruje się we mnie, tylko po prostu przymyka ślepka i nawet kładzie łebek, tak jakby się uspokajał. Nie znam się na kocim zachowaniu, ale to chyba dobrze, że nie reaguje już tak nerwowo.. Nadal ucieka jak tylko słyszy, że się zbliżam, ale chyba już nie w takim popłochu. Nie staram się go głaskać, ani wywabiać na siłę z miejsca, gdzie się ukrywa. Dajemy sobie czas. Wczoraj była u nas Druga Pani Od Kotka. Ramzes patrzył na nią z niedowierzaniem, ale nie wyszedł. Przywiozła mu troszkę smakołyków, a nam książki do poczytania. Umówiłyśmy się też, że przywiezie Murzynka, braciszka Ramzesa, ale niestety Murzynek uległ małemu wypadkowi i jednak nie przyjechał. Mój M i dzieci są za adopcją drugiego kotka. Ja się zastanawiam, bo to spore obciążenie finansowe. Gdyby nie to, nie zastanawiałabym się ani chwili, bo widziałam na zdjęciach jak bliskie są sobie oba koty. Nie wiem co będzie dalej z Murzynkiem. W tej chwili cały nasz światek kręci się wkoło tej ślicznej kulki czającej się w kuchni za szafkami…

Moje wszystko

A imię jego Ramzes „David Copperfield”

Noc minęła w miarę spokojnie. Około północy nowy domownik wylazł wreszcie spod wanny i poszedł na zwiedzanie mieszkania. Najpierw pocichutku przyszedł do naszego pokoju. Nie spałam, bo oglądałam jeszcze jakiś program. Podniosłam głowę, a kotuś mój znów dostał wytrzeszczu i zamarł w bezruchu udając, że go nie ma. Powiedziałam do niego słodkim głosem „dobry wieczór” i położyłam się. Kocio popatrzył na mnie jeszcze chwilkę i poszedł do przedpokoju. Za jakiś czas wstałam do łazienki. Kocio zerwał się z podłogi i poleciał do pokoju dzieci, gdzie natychmiast władował się pod biurko i znów zaczął udawać, że go nie ma. Dałam mu spokój. Spotkaliśmy się jeszcze raz w przedpokoju, kiedy szłam po wodę a kocina leżała na środku podłogi. Wyprysnął mi spod nóg, aż się przestraszyłam bo wcale się go nie spodziewałam w tym miejscu. Potem poszłam spać. Spałam strasznie czujnie, bo martwiłam się czy Ramzes nie zrobi sobie krzywdy w obcym miejscu. Przyszedł nawet do mnie w nocy i połaził po moich nogach. Ale widocznie musiałam przysnąć też i głębiej, bo kiedy wstałam rano (6 godzina) i pognałam zobaczyć jak się miewa kotuś, to już go nie było. W nocy tak skutecznie udawał, że go nie ma, że chyba wreszcie mu się to udało. Szukam go i szukam. I znaleźć nijak nie mogę. Druga Pani Od Kotka poradziła mi, żebym przestała szukać. Sam musi się oswoić i wyjść. Więc uspokoiłam się trochę i zastanawiam się nad możliwością zabrania do nas jego brata. Może wtedy poczułby się lepiej i bardziej swojsko. Tymczasem Nasz „David Copperfield” skutecznie się ukrywa dostarczając mi wrażeń i zmartwień. Już nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie wylazł z domu jakmś cudem, ale okna wszystkie i drzwi zamknięte, a rurami raczej nie uciekł, bo to kot a nie szczur.. Czy już mi odbiło kompletnie?

Moje wszystko

Dostojnik w domu

Dzisiaj staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami kota. Pojechałam z dziećmi na umówione oglądanie kotków i spodobał nam się pewien śliczny kocurek o wdzięcznym imieniu Ramzes. Po krótkiej rozmowie, zdecydowaliśmy się zabrać Ramzesa do domu. Kocurek był bardzo przerażony. Okropnie płakał. Prawie i ja się popłakałam. W połowie drogi dopiero przestał na chwilkę rozpaczliwie miauczeć. Druga Pani Od Kotków przekazała mi mnóstwo informacji i porad w kwestii postępowania z kotkiem. Dostałam też karteczkę z wypisanymi datami różnych szczepień i zabiegów. Okazało się, że kotek był oglądany przez Panią Doktor, która wczoraj do mnie pisała. Zabiegi też były wykonywane przez nią. Na szczepienie też pojedziemy do niej, mimo, że lecznica znajduje się kawałek drogi od nas. Ale do rzeczy. Kiedy ulokowałam kotka z transporterem w łazience, najpierw wychylił łebek, rozejrzał się i dał dyla pod wannę. Kluczył pomiędzy gratami, które tam ustawiłam, więc wyjęłam część z nich, a kocina od razu zanurkowała w najciemniejszy kąt i tam sobie leży do teraz. Zmienia tylko pozycje. Raz leży łebkiem w stronę drzwi i luka co się dzieje, a raz odwraca się do nas tyłkiem. Dzieci co i rusz nurkują pod wannę i sprawdzają czy aby kotek się już nie przwyczaił, ale on nie wygląda jeszcze na przyzwyczajonego. Wieczorem wrócił z pracy M. I oczywiście rzucił się pod wannę oglądać kotka. Ale niestety. Ciemność i pozycja w jakiej aktualnie kot się znajduje, skutecznie uniemożliwiła im zapoznanie. M poczuł się zawiedziony, więc padłam na podłogę obok niego i poświeciłam latarką troszkę obok kątka, w którym ukrywa się nasz nowy przyjaciel tak, żeby M mógł obejrzeć chociaż kawałek ogonka. I tak sobie na podłodze trwaliśmy w bezruchu, tyłek przy tyłku, oglądając trzeci – koci tyłek. Pozostaje nam tylko uzbroić się w cierpliwość i mieć nadzieję, że Ramzes szybko się z nami zaprzyjaźni, bo cała rodzina bliższa i dalsza dostała już świra na jego punkcie. Zdjęć na razie nie ma. Jak tylko kocina da się sfotografować, to na pewno się pochwalimy 🙂

Moje wszystko

Rozczarowania i nowe nadzieje

Ok, sprawa wygląda tak: 

Kiedy rano dzwoniłam do Pani Od Kotka, usłyszałam, że nasz wybraniec ma jakiegoś guzioła na dziąśle, wobec czego musi być pokazany weterynarzowi. Miało to nastąpić jutro. Wtedy też Pani Od Kotka miała do mnie zadzwonić i powiedzieć jak sprawy się mają. Kiedy siedziałam z Dużym w poradni, jak co środę, zadzwoniła do mnie Pani Od Kotka z informacją, że nie wytrzymała i poszła do weterynarza już dziś. Kotek ma zapalenie dziąseł, które będzie się wciąż odnawiać. Po jakimś czasie, trzeba będzie usunąc mu wszystkie zęby. Oczywiście kotu to w niczym nie przeszkadza, ale zaczęłam się zastanawiać, jak wyjaśnić Małemu dlaczego kotek nie ma ząbków. Mały jest bardzo dociekliwy, ale też i wrażliwy. Widok bezzębnego kota mógłby go przerazić. Ustaliłyśmy, że najlepiej będzie, jak poszukamy innego kotka. Wcześniej, zanim pojechałam z Dużym do poradni i zanim zadzwoniła do mnie Pani Od Kotka z tą smutną informacją, udałam się z Małym do sklepu, w którym wczoraj robiłam zaopatrzenie. Po poradę. Okazało się, że Pani, która tam pracuje jest wolontariuszką w schronisku dla zwierząt. Zna naszą Panią Od Kotka i naszego kotka też. Dostałam od niej adresy stron internetowych, na których ewentualnie mogę szukać ogłoszeń. Dostałam też numer telefonu do pewnej lecznicy, gdzie pani doktor weterynarz zajmuje się również adopcjami kotków. Podała mi też swój adres email, żebyśmy mogły się skontaktować w razie czego. Ja zostawiłam jej swój. Później nastąpiła lawina. Pani Od Kotka, w pierwszej rozmowie telefonicznej, powiedziała, ze będzie dzisiaj u innej babki, która też ma kotki do adopcji. Tamte kotki są młodsze i przyzwyczajone do dzieci, gdyż pani ma dwoje. Miała dowiedzieć się co i jak, i dać mi znać wieczorem. Jednakże zadzwoniła po 10 minutach, że już wie wszystko. Dostałam namiary na Nową Panią Od Kotka. Zadzwoniłam i umówiłam się na jutro. Kiedy wróciłam wieczorem do domu z zajęć na stepie, na poczcie miałam dwie kolejne wiadomości. Od Pani ze sklepu i od Pani Weterynarz. Pani ze sklepu pisała o naszym chorym kotku, a Pani Weterynarz napisała, że ma dla nas idealnego kocurka i że możemy w każdej chwili przyjechać, i go obejrzeć. Odpowiedziałam obu Paniom, że jutro mam spotkanie z Nową Panią Od Kotka i jeśli i tym razem poniesiemy fiasko, to na pewno w lecznicy się pojawimy. Uff. I tak to całe miasto szuka dla mnie kota 😀 Mam nadzieję, że wreszcie znajdziemy jakiegoś, bo moi chłopcy już nie mogą się doczekać. A i ja chciałabym mieć już z głowy. Jutro kolejny dzień kotomanii. Może wreszcie zakończony sukcesem? Naprawdę myślałam, że znalezienie kota jest proste..

Moje wszystko

Kotomania

Kiedy wieczorem mówiłyśmy sobie z moją A dobranoc, napisała mi: „śnij o kotku”. Oczywiście, że śniłam. Śniło mi się, że Pani Od Kota przyjechała do nas z wybranym przez nas kotkiem, ale oprócz niej był jeszcze jakiś mężczyzna. Miał chyba sprawdzić czy nasze mieszkanie nadaje się do zamieszkania dla kota, bo jak tylko wlazł, to zaraz zaczął przeglądać kąty. Oznajmił, że musimy przemalować przedpokój, bo ten kolor nie pasuje do kota. Pomyślałam, że to trochę nienormalne, ale nic się nie odezwałam. Facet latał po całym mieszkaniu i zaglądał gdzie się dało. Otworzył jakieś drzwi, których nigdy wcześniej nie zauważałam i okazało się, że posiadamy trzeci pokój. Weszłam do cudem odkrytego pomieszczenia. Na blatach stały kanapki i makaron, które przygotowywał jeszcze mój tata. Wszystko zasuszone i stare, ale co najdziwniejsze nie było nigdzie grama kurzu. Była za to nowa kuchenka (pojawiła się w moim śnie chyba w wyniku mojego ciągłego narzekania na kuchenkę, którą aktualnie posiadam :D). Strasznie się ucieszyłam i natychmiast zarządziłam przenoszenie gratów, z czego obcy facet był bardzo niezadowolony. Później ja i M wyszliśmy przez jakieś dziwne drzwi i znaleźliśmy się na ulicy na wprost sklepu z koralikami (!). I tu znów się ucieszyłam, bo pomyślałam, że nie będę musiała daleko latać, kiedy zabraknie mi jakiejś części do kolczyków. Z radości uściskałam M i chcieliśmy wracać do domu, ale okazało się, że nie wiemy gdzie on jest. Byliśmy na jakiejś ulicy, której wcale nie znaliśmy i nie widzieliśmy wcześniej. Na dodatek zapomniałam jak się nazywa nasza ulica i pytałam ludzi o ulicę Szynową. (Tak naprawdę nie mieszkam przy takiej ulicy, ale Szynowa przypomina nazwę ulicy, przy której mieszka Pani Od Kota gdzie wczoraj byliśmy.) Kręciliśmy się zatem po tej nieznanej ulicy i pytaliśmy o tą Szynową. I wtedy uświadomiłam sobie, że facet wcale nie oglądał naszego mieszkania pod kątem nadawania się dla kota, tylko pod kątem nadawania się dla niego (wynik ostatnich rozmów o metodach sprawdzania mieszkań, stosowanych przez złodziei :D). M nachylił się nade mną. Myślałam, ze chce mnie pocieszyć, a on zapytał: „na którą Duży idzie do szkoły?” Otworzyłam oczy. Była 6.55 czyli powinnam być na nogach już od 10 minut. M zaptał jeszcze raz, na którą Duży do szkoły idzie i wstaliśmy. Biegiem śniadanie, mycie i ubieranie. Oczywiście przed wyjściem do pracy M przypomniał mi, żebym zadzwoniła do Pani Od Kota. W międzyczasie wstał Mały i zaczął mówić o kocie. Kiedy przyszedł teść, Mały natychmiast oprowadził dziadka po wszystkich kocich miejscach i pokazał co kupiliśmy. A kiedy mówiliśmy sobie z Dużym w szatni do zobaczenia po lekcjach, Duży powiedział: „nie zapomnij zadzwonić do Pani Od Kota!”. Sms od mamy: „czy już jest kotuś?”. Pytanie babci: „czy macie już kotka?” Moim światkiem zawładnął kot..

 

Moje wszystko

Zapoznanie

O godzinie 19.16 stawiliśmy się całą rodziną u drzwi Pani Od Kota. Mieliśmy małe problemy z dojazdem. Najpierw przeoczyliśmy ulicę, w którą powinniśmy skręcić, ale jak się okazało później, całkiem dobrze się stało. Pojechaliśmy okrężną drogą i wyjechaliśmy akurat na blok Pani Od Kota. Weszliśmy do mieszkania. Spodziewałam się mnóstwa kotków plączących się pod nogami, miauczących i dopominających się pieszczot, a tu po prostu czystka. Wszystkie uciekły 😀 Aż zaczęłam podejrzewać czy to może na mój widok, bo wlazłam pierwsza.. Kotki, które widziałam na zdjęciach niestety umknęły z prędkością światła i wcale wyjść nie chciały. A szkoda bo chciałam poznać Biało-Czarnego i Szarego. Wreszcie z kątka wylazł inny Czarno-biały. Troszkę doroślejszy od swoich kolegów i taki spokojny. Dał się pogłaskać i chyba mnie polubił, bo po chwili zaczął się ocierać o mój rękaw. Później zeskoczył z moich kolan i pobiegł się poprzytulać do pozostałych osób w pokoju. Mały podszedł do niego, wystawił dwa pluszki, dotknął nimi grzbietu kotka, powiedział GILI GILI i odszedł… Po czym obaj chłopcy zgodnie oznajmili, że bierzemy pieszczoszka. Niestety kotek nie mógł od razu przyjechać z nami do domu, bo jest w trakcie leczenia zapalenia dziąseł i musi jeszcze odwiedzić weterynarza. Być może przybędzie do nas w czwartek. I być może zostanie u nas na zawsze 🙂

Zaliczyłam też wizytę w US. Sezon na PITy już się rozpoczął, więc musiałam odstać swoje w kilometrowej kolejce.. Mały był ze mną i z ciekawością oglądał damskie i męskie tyłki wkoło, ponieważ te oto części ciała znajdowały się na wysokości jego wzroku. Na szczęście powstrzymał się od komentowarzy co wydało mi się dziwne bardzo, bo zwykle Mały komentuje wszystko i wszystkich. Jednak tym razem interesowała go tylko winda. Nic to, że codziennie jeździ windą z piętra nr 10 na parter i spowrotem. Ta winda była inna. Lepsza. Bo miała drzwi rozsuwane i nie wiem co jeszcze, ale Mały stał jak zahipnotyzowany i pytał co chwilę czy pojedziemy windą. Na szczęście oprócz pitu-37 miałam jeszcze NIP-3, który należało złożyć na piętrze pierwszym, w związu z czym marzenie Małego o podróży windą urzędową mogło się urzeczywistnić. Pierwsze podejście mogło skończyć się tragicznie, ponieważ kiedy chcieliśmy dołączyć do pasażerów w windzie, która właśnie przybyła, drzwi zaczęły się zamykać i nie dało się ich zatrzymać. Ledwo zdążyłam wyciągnąć z windy lewą stopę, bo niechybnie pojechałaby w górę, pozostawiając resztę mojego ciała na parterze. Nie zrażając się niepowodzeniem, ruszyliśmy do windy drugiej i tu wsiadanie zakończyło się pełnym sukcesem. Oboje i każde z nas w jednym kawałku, dotarliśmy na piętro pierwsze i złożyliśmy dokument w odpowiednim pokoju. Powrót nastąpił tą samą drogą  z tym, że zamiast pojechać na dół, zwiedziliśmy sobie wszystkie pozostałe piętra, odwożąc nań osoby, które w windzie już były, kiedy wsiedliśmy do niej na pierwszym piętrze. Udało nam się wreszcie wydostać na zewnątrz i udaliśmy się w drogę powrotną do domu. Po drodze staliśmy się świadkami cudu, kiedy to starsza pani bardzo utykając szła o dwóch kulach, powolutku w stronę przystanku tramwajowego. Nagle zobaczyliśmy  szybko zbliżający się tramwaj. Pani widząc, że nie zdąży dziarsko ujęła kule pod pachy i puściła się biegiem przez jezdnię. Czyżby kolejna odmiana Babci Wyścigowej? Na tramwaj zdążyła. A ja nie. Wmurowało mnie po prostu, poza tym Mały ma krótkie nóżki i bieg przez rozciapciany śnieg sprawia mu trudności. Załapaliśmy się na autobus. Później spacerkiem do sklepu po drapak dla kotka, inne zakupy i powrót do domu. Jeszcze później, kiedy odebraliśmy już Dużego ze szkoły, udaliśmy się na większe zakupy kocie, zakończone sukcesem. Tak więc kuweta stoi przygotowana, miseczki umyte również znalazły swoje miejsce, drapak wisi, jedzonko jest. Czekamy tylko na kotka. Mam nadzieję, że do czwartku  i ani dnia dłużej, bo chłopcy nie mówią i nie myślą o niczym innym 🙂

Moje wszystko

Słowo się rzekło, kot u płotu..

No to jutro jedziemy obejrzeć kota. Mam oczywiście całe mnóstwo wątpliwości, ale moje dzieci raz usłyszawszy o możliwości posiadania kota, nie chcą już słyszeć o jakimkolwiek odwrocie. Wszelkie wykręty z mojej strony są od razu wetowane. Z własnej woli odnalazłam na allegro sympatyczną panią, która zaprosiła nas do siebie, bo przez telefon nie da się odpowiedniego kota wybrać. Zgodnie stwierdziłyśmy, że trzeba wpuścić dzieci między koty i niech się wybierają, obwąchują i docierają. Co z tego będzie okaże się jutro. Pewne jest tylko to, żemuszę zrobić podstawowe zakupy kocie: kuwetę, piaseczek, jedzonko i miseczkę, żeby ewentualny kot miał co zjeść i w czym, no i kibelek też musi mieć przecież. Jutro dzień pełen wrażeń się zapowiada (wliczając w to wizytę w US). I dzień gadania o kocie.. Już teraz Duży nie daje nam żyć chcąc koniecznie dowiedzieć się jak to będzie z tym kotem, o której M wraca z pracy i czy aby na pewno pojedziemy..

Moje wszystko

Żyj i chwytaj dzień

Żyj tak, jakby każdy dzień był Twoim ostatnim dniem życia… Zawsze obiecuję sobie, że będę tak właśnie postępować i żyć, ale jakoś mi nie wychodzi. Myślę sobie, że mam przed sobą jeszcze tyle lat.. Jeszcze zdążę zrobić to wszystko o czym myślę i marzę. Pokażę moim dzieciom piękno otaczającego nas świata. Ale przecież tak naprawdę nie wiem czy zdążę.. Nie wiem ile mam tego czasu. Dzisiaj w nocy było zimno. Już wieczorem czułam się dziwnie, a rano wstałam z przeświadczeniem, że stało się coś okropnego… Coś domagało się ode mnie obdzwonienia najbliższych i upewnienia się, że wszystko jest w porządku. Z uwagi na wczesną godzinę i niedzielę, zadzwoniłam tylko do mojej babci, bo wiem, że tylko ona na pewno nie śpi o tej porze. Kiedy odezwała się w słuchawce, odetchnęłam z ulgą. I przestałam myśleć o dziwnym uczuciu i o tym wieczornym zimnie. Teściowie sami się odmeldowali telefonicznie. A moja mama mailowo. Wybrałam się po olej. Piętro niżej do windy wsiedli moi dwaj sąsiedzi z kolegą. Z ich rozmowy wynikało, że stracili kogoś bliskiego. Kolegę..? Nie wnikałam, bo takie tematy zawsze mnie przygnębiają. Tym bardziej, że ten trzeci, całkiem mi nieznajomy nie był w najlepszej formie (a była dopiero 11). Pozostali dwaj byli jacyś przygaszeni. Wróciłam do domu i opowiedziałam mężowi co usłyszałam. Jakąś godzinę później M musiał wyjść zrobić porządek z samochodem. Kiedy wrócił, od progu zawołał, że już wie co się stało. A ja od razu zrozumiałam skąd to zimno i to dziwne uczucie.. Bo dzisiaj w nocy odszedł nasz znajomy. Ci chłopcy z windy to jego brat, sąsiad i kolega. Miał tylko 28 lat.. Był zawsze miły i serdeczny. I zawsze znajdował czas na chwilę rozmowy. Nie znaliśmy się dobrze, ale długo. Odkąd się wprowadziliśmy. Miał siostrę i brata. Nie wyobrażam sobie co muszą czuć jego rodzice i rodzeństwo. 

Całkiem niedawno zmarł dobry kolega mojego M. Czy tak już teraz będzie? Czy jesteśmy już w tym wieku, że powoli zaczniemy tracić znajomych? Jeśli tak, to ja nie chcę! Do bani jest ta dorosłość i ta dojrzałość. Żyjcie więc z całych sił! Tak jakby miało nie być jutra. Carpe diem.

Moje wszystko

Kot na punkcie kota

 Sobota minęła w oka mgnieniu. Nawet nie wiem kiedy. Ale zaowocowała wypełnionym zeznaniem podatkowym i spotkaniem z dawno nie widzianą Serdeczną Koleżanką. Mały zawarł bliższą znajomość z psem o wdzięcznym imieniu Aria. Mały nie przepada z psami. Stanowczo woli koty. Ja wręcz przeciwnie. Chociaż ostatnio coś mi się stało i po cichu rozważam nabycie mruczącego czworonoga. Bardziej dla dzieci niż dla mnie. Kot wydaje się mniej kłopotliwy niż pies, chociażby ze względu na to, że nie trzeba z nim latać na spacery. Z drugiej strony przeraża mnie wychowywanie małego zwierzątka. Wizja podartych firanek prześladuje mnie nawet we snach. Właściwie to sama sobie się dziwię, że biorę w ogóle pod uwagę posiadanie kota. Przecież ja ich nie lubię. Nie przeszkadzają mi u kogoś, ale u mnie w domu? I co zrobić z takim zwierzęciem, kiedy będziemy musieli wyjechać? Teściowie odpadają. Mama mojego M jest antyzwierzęca całkiem. Nie toleruje niczego. Moja babcia nie ma już siły, żeby opiekować się jakimkolwiek zwierzątkiem. Chociaż wyżej wspomniana Koleżanka ofiarowała się, że jeśli już, to mogę kota podrzucić jej. Ona lubi. Ma jednego. I gorąco namawia mnie na posiadanie futerkowca. Jej mama też. Ok, załóżmy że kota już mam. I że się do niego przyzwyczajam. I nawet go lubię. I kot lubi mnie. Przyłazi do mnie, włazi na kolana, mruczy… Ale takie zwierzątko nie żyje wiecznie przecież. Mojego psa nie mogę przeboleć do dzisiaj, chociaż minęły już 3 lata odkąd jej nie ma. Może ten "kot" na punkcie kota wypłynął u mnie z powodu tęsknoty za moją ukochaną psiną? I dlaczego akurat kot? Są inne futerkowe. Taka szynszyla na przykład. Albo fretka. Moja znajoma miała kiedyś fretkę. Śmieszna niesamowicie i kochana. Dzieci byłyby zadowolone. Ale zaraz, zaraz, zdaje się że coś z nią było nie tak… aaa już pamiętam. Śmierdziała. Fatalnie. I ten smród przechodził później na wszystko, łącznie z ubraniami. Nie, fretka odpada. Gdybym tylko miała dom i ogród. Miałabym conajmniej dwa psy. Bo jednak psy lubię najbardziej. Więc dlaczego do jasnej anielki tak mnie ciągnie do tego kota???

P.S. Serdeczna Koleżanka zgodziła się udzielać Dużemu korepetycji z matematyki. Duży zawsze ją lubił, a ona ma doskonałe podejście do dzieci. Pierwsza próba nastąpi w przyszłą niedzielę. Mam nadzieję, że się uda.

Moje wszystko

Badziewia dnia dzisiejszego

Napisałam całkiem inną notkę, ale ją skasowałam. Nie będę się denerwować. Po prostu zabiorę swoje blogi z Blogfroga i będę miała wszystko w nosie.

 Całkiem zapomniałam, że syn przyniósł ze szkoły jakieś zdjęcie, którego wcale nie zamawiałam i miałam się zastanowić czy je chcemy. W zamyśle fotografa zdjęcie miało wyglądać jak obraz, ale chyba coś mu nie wyszło, bo Duży ma żabie oczy z wielkimi siniorami, usta zamazane i zdziwiony wyraz twarzy. I ja mam za to coś zapłacić 22 zł. Niedoczekanie.. Natomiast zdjęcie klasowe, które zamówiłam, wcale do mnie nie dotarło. W poniedziałek czeka mnie wędrówka na pierwsze piętro, zwrot fatalnego zdjęcia i upomnienie się o klasowe. Na dodatek Duży złapał N. Z matematyki. Nie wiem jakim cudem, musiał nachrzanić fatalnie, skoro dostał najgorszą ocenę. Przy okazji zwrotu zdjęcia, zobaczę co on tam nasmarował. Nie krzyczałam na niego. Mogę zrozumieć, że po takiej nieobecności w szkole mógł czegoś nie umieć i dostać złą ocenę. Ja też dostawałam takie. Trudno. Natomiast starałam się mu uświadomić, że musi ocenę poprawić. I tu spotkałam się ze zdziwieniem, bo Duży nie przejął się pałą wcale. A ja wręcz przeciwnie. I usłyszałam od niego: oj mamo, raz mi się zdarzyło a ty robisz aferę.. Mam się wstydzić? 😀 Z drugiej strony nie popuszczę. Musi poprawić. Jeśli teraz odpuszczę, to następnym razem też uzna, że nic się nie stało, aż w końcu całkiem przestanie się przejmować nauką. Przynajmniej tak mi się wydaje. Staram się sobie przypomnieć jak to było ze mną, ale niestety teraz patrzę na to wszystko inaczej. Nie jak uczennica, tylko jak matka ucznia. Czy ja czasem trochę nie przesadzam? Zdaje się, że stres wyłazi ze mnie nosem, oczami i czym tam jeszcze może. Użeram się z cholernymi instytucjami różnego rodzaju, odkręcam różne rzeczy, w które ciągle się wikła moja babcia, załatwiam miliony spraw związanych z naszym życiem, pamiętam o rachunkach, jeżdżę z dziećmi na zajęcia, do lekarzy i zabieram ich na spacery itp., itd. Ale ostatnio mam jakby przesyt. Jakoś przestało mi się chyba chcieć. Mimo tego robię nadal to wszystko. Bo muszę. Bo nikt inny za mnie tego nie zrobi.

 Mały zrobił dzisiaj furorę u logopedy. Nasza pani Ewa prowadzi grupę studentek na praktykach. I akurat dzisiaj trafiliśmy na nie. Na pierwszy ogień poszedł Mały. Pani była bardzo miła i ćwiczenia, które dla niego wymyśliła, bardzo mu się podobały. Chętnie pracował i nawet ja byłam zdziwiona, że tak świetnie daje sobie radę. To jest jednak mały spryciarz i nie ujawnia przede mną wszystkich swoich umiejętności. A pewnego dnia okaże się, że biegle włada kilkoma językami i pracuje na usługach wywiadu, a imię jego.. yyy wystarczy 007 😉 Duży też ładnie pracował. Starał się chyba zatrzeć to niemiłe wrażenie po paskudnej ocenie z matematyki. Ale nawet kiedy Duży ćwiczył z inną studentką, to i tak Mały był w centrum uwagi. Podchodził co chwila do innej dziewczyny i mówił „szeptem”: Paniiii, ja też chcę ćwiczyć.. Poza tym Mały jest pełen uroku osobistego, odważny młody człowiek, który nie boi się powiedzieć tego co myśli 😀 I tym sposobem sąsiadka nasza dowiedziała się swego czasu, że wygląda jak Shrek, a jej pies śmierdzi.. Duży jest stanowczo spokojniejszy i nie zwraca na siebie uwagi. Czasem zastanawiam się jak to jest, że dwoje dzieci z tych samych rodziców, a takie różne. Jeden brunet, drugi raczej ciemny blondynek, Jeden spokojny, drugi łobuziak. Jeden nieśmiały, drugi odważny. Ale obaj tak samo kochani.

Jutro będę się rozliczać z fiskusem. I odbierzemy co nasze. I miałam robić ciasto, ale już mi się nie chce. I w ogóle…