Znalazłam telefon komórkowy. Wczoraj. Na schodach w moim bloku, we własnej klatce schodowej w drodze do szkoły. No to zadzwoniłam pod jakiś tam numer z powtórnego wybierania i poinformowałam zdziwionego damskim głosem pana, że rzeczony telefon znalazłam i proszę o poinformowanie o tym fakcie właściciela. Pan mocno ogłuszony wiadomością trzy raz powtarzał błędnie moje nazwisko panieńskie, upierając się tylko przy jego dwóch ostatnich sylabach i w dodatku zamiast „kowska” mówił „kostka”… W końcu udało mu się zapisać moje dane i oznajmił, że natychmiast dzwoni do właściciela. Właściciel na stałe mieszka w Tomaszowie, tylko na chwilkę przyjechał do Łodzi z chorym dzieckiem. No i zgubił ten nieszczęsny telefon spiesząc się zapewne na badania. Tego wszystkiego dowiedziałam się już od sąsiada, który właściciela zguby gościł u siebie. Czekoladę dla chłopców przyniósł, kiedy po odbiór zguby się zgłosił. I dziękował, dziękował, dziękował. Pół godziny później odebrałam telefon od właściciela telefonu, który znów dziękował i dziękował i dziękował… I pod niebiosa mnie wychwalał, że „taka uczciwa”. Owszem było mi miło, ale chyba nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Oddałam ludziom zgubę, to wszystko. Czy to naprawdę takie niespotykane? Syn właściciela zgubionego telefony przyniósł drugą czekoladę. Mimo tego, że mówiłam, że naprawdę nie trzeba i że cieszę się, że pomogłam. Że, że, że. Właściciel nie chciał słyszeć o niczym, zaciął się chłopina i zostałam okrzyknięta aniołem! Niech już będzie. Nie będę się sprzeczać 😉
Pierwszy miesiąc nauki minął szybko. Właściwie sama nie wiem kiedy. Wydaje mi się, że ciągle jest piątek. Duży ma całkiem pokaźną kolekcję ocen. Jedne bardzo dobre inne słabsze, ale jedynki żadnej. Pilnuję go, kolanem cisnę i zaganiam do nauki. Efekty są takie, że zaczął sam się zgłaszać do odpowiedzi, widocznie czuje się pewniej kiedy WIE. A i nauczyciele zaczynają inaczej na niego patrzeć. oczywiście w niektórych sprawach pierdołą pozostał. Dzisiaj na przykład pozwolił, żeby jego kolega z ławki zabrał jego własną pracę domową, bo pani się pomyliła i odczytała jego nazwisko, zamiast Dużego. Nawet nie wiem czy w takim razie ocena za tę pracę jest taka jak mówi Librus, czy pani też się pomyliła i wpisała Dużemu ocenę innego ucznia. A w ogóle nie podoba mi się cały ten Librus. Wolałam zwykły papierowy dziennik. Mogłam iść do wychowawczyni i dowiedzieć się o oceny z każdego przedmiotu. Teraz jestem zdana na łaskę nauczycieli, którzy niespecjalnie kwapią się do uzupełniania ocen w dzienniku internetowym, a chcąc dowiedzieć się o oceny z poszczególnych przedmiotów, muszę odwiedzić każdego nauczyciela osobno. Przypuszczam, że nie będzie to takie proste, bo wydłużą się kolejki do klas podczas comiesięcznych konsultacji. Każdy rodzic jest ciekawy postępów w nauce swojego dziecka i każdy będzie chciał znać jego oceny.
Mały radzi sobie dużo lepiej niż w zeszłym roku. Widuję jego prace na tablicach w szkole i sama widzę postępy. Mam nadzieję, że jeszcze jeden rok w zerówce wyjdzie mu na dobre.
Nadal nie znamy werdyktu w sprawie konkursu w pracy u M. Wydaje mi się, że decyzja będzie przeciągana w czasie. W nieskończoność. Dwaj pracownicy w stanie zawieszenia. Nie można pójść upomnieć się o podwyżkę ani o awans, bo przecież cały czas ważą się ich losy. Który wygra… Cała sytuacja niestety odbija się niekorzystnie na naszej rodzinie. M siedzi w pracy długo, długo. Po godzinach. Ma coraz więcej pracy, a coraz mniej czasu dla nas. Dla naszych synów. Czekamy. Na dobre wieści.