Moje wszystko

Bez tytułu

Dawno już nie było tak pięknie… Ciepło, gorąco, upalnie! Cały dzień spędziliśmy u Anny, która swego czasu wprowadziła stan paniki na moim blogu swoim zaginięciem 😉 Na całe szczęście więcej tego wyczynu nie powtórzyła. Za to wynajęła ze swoim mężem bardzo malowniczo położone gospodarstwo. Spędziliśmy cudowną niedzielę na cudownym łonie natury wśród cudownych drzew, traw i innych chynchów, wraz z naszymi cudownymi dziećmi. I było mi tak cudownie, że mało brakło a tęcza wypłynęłaby z moich trzewi każdym możliwym otworem. Nie sądziłam, że w tym roku może być jeszcze tak gorąco. Wiadomo, że jeśli zdarza się taka pogoda to wszystko się do człowieka przykleja, a robaków chodzących i latających nagle robi się dziesięć razy więcej niż zwykle. Siedziałam przy świeżo zbitym z nieheblowanych desek stole, na tak samo zbitej z nieheblowanych desek ławce i patrzyłam jak miliony wycieczek robaczych uprawia nordic walking tudzież wspinaczkę wysokogórską po moich nogach, brzuchu i reszcie ciała spragnionego promieni słonecznych. Przy okazji pochłonęłam dwie kiełbaski upieczone w ognisku, jako że grillowanego żarcia mam dość aż do następnego sezonu. Grillowego oczywiście. patrzyłam jak mąż i dzieci moje umiłowane najpierw nudzą się straszliwie, a później z zapałem strzelają z wiatrówki do tarczy, butelki i jabłka zawieszonych na drzwiach od starej szopy. Anna występująca dzisiaj w bardzo twarzowych czerwonych ogrodniczkach i czarnych kaloszkach do pary prezentowała się na tym tle bardzo pięknie i swojsko. Pasuje jej to otoczenie. Oczywiście nie twierdzę, że jest wieśniarą, ale myślę, że życie na wsi nie przeszkadzałoby jej wcale a wcale. Ja siebie tam nie widzę. Nie cierpię grzebania w ziemi, wygrzebywania jajek spod kur, ani karmienia świń. Mogę ewentualnie coś wykopać, przekopać, podlać, pod warunkiem, że nie będzie to miało żadnych dalszych dla mnie konsekwencji. Z natury jestem w tym temacie leniwa do granic. Co innego jeśli chodzi o wbijanie gwoździ, rozplątywanie sznurków, podłączanie sprzętów AGD i RTV czy naprawianie popsutych gratów. W każdym razie dzień zaliczam do tych udanych i raczej relaksujących, co teraz jest mi bardzo potrzebne, bo zaczęła się szkoła i mam w związku z tym całe mnóstwo stresów.. Duży dostał już jedną 5 z przyrody i 3 z plastyki (nie jestem specjalnie zdziwiona), ale to dopiero początek… Na piątek mają przynieść do szkoły listewki o jakichś dziwnych wymiarach. Będą robić latawce. Za cholerę nie wiem gdzie mam kupić takie listewki. Mąż Anny powiedział, że w sklepie modelarskim. Tia. Ciekawe gdzie w Łodzi jest taki sklep… M się okropnie zezłościł i powiedział, że ma w dupie taką szkołę, która podobno jest bezpłatna, a my zapłaciliśmy już około 1000 zł za książki, ubezpieczenia, buty, zeszyty, naklejki, obiady i inne takie i jeszcze musimy latać i szukać jakichś zasranych listewek i kupować je za własną kasę… A jeszcze mu nie powiedziałam, że 17 września jest piknik szkolny, na który powinnam upiec ciasto.. Zresztą może nam się uda wykręcić, bo przecież musimy zamknąć sezon na działce 😛 Zaplanowałam to właśnie na ten dzień. Wolę po stokroć siedzieć z tyłkiem na plastikowym krzesełku, obżerać się jeżynami i borówkami z własnego krzaka i śmiać się nieprzyzwoicie głośno z żartów znajomych, niż kręcić się po osiedlu wśród tłumu nieprzytomnych rodziców i rozgorączkowanych dzieci wśród chaosu i różnych nieciekawych atrakcji. Duży chodzi do tej szkoły już piąty rok, więc mam wyobrażenie aż nadto dokładne jak to wygląda. Poszliśmy dwa razy. Za pierwszym razem wytrzymaliśmy godzinę, za drugim piętnaście minut. Jeśli tylko będzie ładna pogoda, jedziemy na działkę. 

Zdaje się, że promienie słoneczne sięgnęły mnie znacznie bardziej niż myślałam. Czuję pieczenie na policzkach i ramionkach. Mimo to nie będę narzekać, bo lato było całe do bani. Może chociaż jesień będzie ciepła i piękna… Słyszałam, że w połowie października czekają nas już mrozy i śniegi, ale nie chcę w to wierzyć. Jeśli tak się stanie, to może zdanie „zima zaskoczyła drogowców” w tym roku nabierze głębszego sensu, bo jak do tej pory zawsze zaskakiwała ich w grudniu, kiedy to w żadnym wypadku nie należy się przecież spodziewać mrozów, a opadów śniegu to już całkiem nie…

Dzieci padły. Mąż pogalopował do swojego laptopa. Spędzę resztę wieczoru z Adele i jej Someone like you. I z Jimem, który wie lepiej 😉

 


Dodaj komentarz