Z wybiórczością pokarmową walczymy już dłuuuugo. A właściwie to nie walczymy, tylko się denerwujemy, że Mały nie je: pomidorów, ogórków, jajek, dżemów, sera, kiełbasy, szynki, twarogu itp, itd. Badania robimy regularnie. Mały na wadze przybiera, wyniki w normie, pediatra mówi, że to, co je jest dla niego wystarczające. A je… tosty z żółtym serem (ser tylko i wyłącznie w takiej postaci), parówkę, ale tylko z ketchupem, zupy: biały barszcz, rosół, krupnik i jarzynową, ziemniaki, surową marchew, chleb z masłem, pieczonego i gotowanego kurczaka. Wkółko to samo.. Ostatnio w szkole był Dzień Nabiału. Z góry wiedziałam, że nie zje nic z tego, co przyniosą inne dzieci. On sam zgłosił się (mnie!) do zrobienia tostów, których też nie zjadł, bo leżały obok koreczków. Pogodziłam się już z tym, że póki co nie je wszystkiego, co dobre 😉 Po Dniu Nabiału przyszedł dzień warsztatów kulinarnych. Przyjechała do szkoły jakaś Pani, która razem z dziećmi przygotowywała różne pyszności. Trochę wcześniej ustaliłam ze wspierającą, że Mały zrobi sobie tosta. Takiego jak lubi, z serem i dobrze przypieczonego. Naprawdę byłam o to spokojna. Nie dałam mu śniadania do szkoły, bo podwójnego by nie zjadł… Pytam go po południu, jak było na warsztatach.
– Fajnie. – innej odpowiedzi się nie spodziewałam.
– Zrobiłeś sobie tosta?
– Tak.
– A zjadłeś go? – coś mnie tknęło…
– Nieeeee…
– Ranyyyy, czemu nie?
– Bo Pani od warsztatów powiedziała, że czemu takiego smutnego tego tosta mam, tylko z samym serem i wrzuciła mi do środka jakieś zioła i przyprawy…
Eeehhh… Wiem, że kobieta chciała dobrze, ale w jednej chwili chciałam wrócić do szkoły i nawrzucać jej ile wlezie…
Inne sposoby walki z wybiórczością zwykle kończą się wymiotami, albo bólem brzucha. Dziadek Małego bardzo cierpliwie wciska mu do spróbowania różne pomidory, jajka itp. Mały otwiera buzię iiiii… wszystko połyka w całości… Bo boi się, że dziadek każe mu zjeść więcej. A potem choruje…
To co w końcu zrobić? Odpuścić? Czy wciskać na siłę?
Ja odpuszczam.