Wczoraj byłam z Łatkiem na usunięciu zębów. Wiedzieliśmy, że trzeba będzie to zrobić, więc byliśmy przygotowani psychicznie. Finansowo trochę mniej, bo myślałam, że odbędzie się to w listopadzie, ale nic to. Łatek dostał zastrzyk usypiający i został w lecznicy a ja udałam się na godzinny spacer po Górniaku. To taki rynek. Kiedyś jak chciało się kupić spodnie, buty, kurtkę, torebkę to jechało się właśnie na Górniak. Do dzisiaj pamiętam te kolorowe ubrania na straganach, „szczęki” i osoby obwieszone złotem lub bursztynami. Jestem pewna, że swego czasu można tam było spotkać „cinkciarzy”. Na Górniaku było wszystko. Poszłam więc obejrzeć to fantastyczne miejsce. Nie byłam tam kupę czasu. Właściwie to niewiele się tam zmieniło. Nadal można kupić ubrania, garnki, warzywa i na co tam jeszcze mamy ochotę, ale jest tego zdecydowanie mniej. W każdym razie połaziłam w deszczu i obejrzałam wszystko co było do obejrzenia. Wystarczy mi na kilka kolejnych lat. W odpowiednim czasie wróciłam do wetki po Łatka. Siedziała moja bida w transporterku i czekał na mnie. Jak tylko otworzyłam drzwiczki, próbował wyjść, ale bardzo się chwiał, więc tylko go pogłaskałam, szepnęłam do uszka, że był bardzo dzielny i położyłam stanowczo na kocyku. Wezwałam taksówkę, porozmawiałam jeszcze chwilkę z wetką i pojechaliśmy. Kiedy wsiadałam do taksówki już wtedy pomyślałam, że „ten facet wygląda jakoś tak…”. Siedzenie kierowcy przysunięte było do kierownicy na maksa. Za samą kierownicą siedział sobie drobny człowieczek w okularkach i z wąsiskami. Sam samochód pozostawiał wiele do życzenia. Nie wiem jaka to była marka, ale strasznie trzeszczał i wcale nie był wygodny. Jeżdżę czasem taksówkami, ale do tej pory były to w miarę nowe i wygodne auta. A tu nagle jakieś kombi. Starawe i rozklekotane. No ale ok. Wsiadłam. Pan od razu się usprawiedliwił, że byłby wcześniej, ale pojechał trochę za daleko, bo kiedyś lecznica była gdzie indziej. Natychmiast jak zauważył swój błąd, zawrócił i oto jest. Podziękowałam grzecznie i powiedziałam, że mój kotek jest właśnie po zabiegu i jedziemy do domku i poleciłam panu lecznicę. Pan powiedział, że posiada zwierzątka w postaci psa i kota i tu się zaczęło… Otóż:
– Paaani, ja mam pieska. Takiego malutkiego. Dwa latka ma. 70 kilo waży…
Ja: Ojej to strasznie wielki pies! Cięższy ode mnie.
– Noooo, i ode mnie, bo ja ważę 48.
Ja (w myślach): uuuu, byku… Kawał chłopa…
– Paaani, ten piesek to owczarek (jakiś tam, nie pamiętam już). Wszyscy go mylą z kaukazem. Wielkie bydlę! Posłałem go do szkoły. Same piątki zbierał, tylko aportowanie mu nie szło. Ale domku pilnuje jak się należy! Ja mam taki malutki (!) domek – 200 metrów. Nie zamykam go. A jakby jakiś kotek obcy przyszedł, to byłaby ostatnia rzecz jaką zrobił w życiu. Nawet by nie zauważył jakby został zjedzony! On tylko naszą kotkę lubi. A ta kotka pani, to taka łajdaczka… Łajdaczyła się strasznie to ją wysterylizowaliśmy i teraz niech se lata! Jak pójdzie to jej 3 dni nie ma. Wróci, naje się i znów idzie. Ale piesek ją powącha, poliże i tak sobie żyją w zgodzie razem. Ale paaaani, płota to ja normalnego mieć nie mogę, bo jak on stanie na dwóch łapach, to taki metr siedemdziesiąt-osiemdziesiąt się robi wielki, jakby tak ktoś szedł i rękę wsadził niechcący, to by k…a upier…..ł (śmiech).
Ja: No tak, jeszcze by pan odszkodowanie musiał płacić.
– Paaani, ja mam ubezpieczony dom, jego i nawet chodnik przed domem. Jakby pani szła i coś by się stało, to zaraz byłyby pieniążki. A miałem raz sznaucera, to mu powieka opadła. Dałem sześć stów, żeby podwiązali, bo mówię jeszcze oślepnie, albo co. Jak masz, to dbaj! No to dbam. A moja Stara, to mądra pani jest!!! Bo pies 70 kilo waży a jego ojczulek to 120. I jak pies zaczął łapy stawiać jak lew, to zaraz Stara powiedziała, że krzywicę ma. Ja mówię, gdzie on tam ma krzywicę! Ale na badania psa dałem i co się okazało, pani? Że pies ma krzywicę! Mądra moja Stara.
Ja: Noo to miał Pan szczęście, że na taką mądrą Sta… yyy kobietę trafił.
– A kotka to moja córka przyniosła. Taki malutki jak dłoń był. Strzykawką wykarmiliśmy, wychowała się i jest! Ale głaskania to ona nie lubi. W nocy w nogach śpi, ale tak to się nie lubi przytulać. Na ręce też się nie da wziąć, posiedzi chwilkę i ucieka. Ja tam lubię zwierzątka. Pieski, kotki i wszystkie inne. A weterynarza to mam na Chojnach.
Ja: Aha. Niech Pan się zatrzyma przy tym bloku po lewej.
– Gdzie? Tu może być? Dużo zdrówka dla kotka!
Ja: Dziękuję i do widzenia. (W myślach: i dużo zdrowia dla Starej…)
W domu Łatuś powolutku zaczął dochodzić do siebie. Około godziny 17 wrąbał michę kociego mięska i poprawił drugą około 19. Na razie ma zakaz jedzenia suchego, a za tydzień jedziemy na kontrolę.
Przedwczoraj byłam z Dużym na rtg klatki piersiowej, ponieważ mimo długiej antybiotykoterapii, nadal kaszlał. Dostał też skierowanie na badanie krwi w kierunku mykoplazmy. Byliśmy na kłuciu wczoraj. W tej znienawidzonej poradni z wąskimi korytarzami. Zanim jednak Duży został ukłuty, okazało się, że lekarka wypisała skierowanie na złym druku. To po co do cholery mają takie druki w gabinetach, skoro są nieważne? Musieliśmy czekać w kolejce, aż łaskawie jakiś inny lekarz wypisze skierowanie od nowa raz jeszcze, tym razem na druku właściwym. Wynik za dwa tygodnie. Dzisiaj pojechaliśmy na kontrolę do naszej lekarki. Obejrzała rtg i powiedziała, że nic strasznego na nim nie widzi. No dobra są tam jakieś coś tam, ale to może być poinfekcyjne. No jest trochę śródmiąższowy, ale to nic… Antybiotyk odstawiamy (nareszcie!). W poniedziałek mamy jechać na założenie odczynu (próba tuberkulinowa). W czwartek odczyt. No i jeszcze muszę zawieźć dokumenty na komisję Dużego. Staramy się o zasiłek. Weekend mam baaaardzo zajęty i baaardzo nie w domu. Jadę na szkolenie do Warszawy. No i okazało się, że szkolenie z aerobiku i stepu zostało przełożone na nowy rok z powodu kontuzji dwojga uczestników. Teraz odbędzie się Anatomia i Wzmacnianie. W Warszawie. Z jednej strony to i dobrze, bo będzie więcej czasu na zaliczenie kursu pierwszej pomocy, z którego zaświadczenie muszę przedstawić przed egzaminem. Ale egzamin to jakoś może w kwietniu będzie, więc zdążę z palcem w oku. Za to w piątek jadę. 🙂