Moje wszystko

Ain’t no sunshine…

Świat pożegnał Króla popu. Świat pożegnał Króla. Król odszedł. Nie umiem w to uwierzyć. Nie chcę. Nie obejrzałam transmisji z uroczystości w całości. Obejrzałam kawałki w internecie. Siedząc w klubie, przy komputerze. Z jedną słuchawką w uchu, bo drugą oddałam koleżance. Przed chwilą dopiero zobaczyłam jak starsi bracia Króla wnoszą złotą trumnę do hali. Zobaczyłam rozpacz córki Michaela. Jest mi niezmiernie przykro. Przecież wiem, że odszedł a jednak gdzieś tam w głębi duszy nie wierzę. Pamiętam kiedy pierwszy raz obejrzałam teledysk Billie Jean. Miałam kilka lat. Na widok szczupłego czarnoskórego chłopaka, serce podjechało mi pod samo gardło. Muzyka i jego głos sprawiły, że wiecznie kręcąca się dziewczynka stanęła jak wryta i z zachwytem obejrzała jak Michael idzie po podświetlanych płytach chodnikowych. Od tamtej pory był obecny w moim życiu zawsze. Nawet w teledysku „Thriller” był dla mnie piękny. Płakałam oglądając „Moonwalker”. Płakałam słuchając „We are the world”. Zachwycałam się jego tańcem. Kochałam oglądać go w teledyskach. Zawsze wierzyłam, że jeśli napiszę do niego list i poproszę, żeby przyjechał mnie odwiedzić, to tak się stanie. Marzyłam, żeby pojechać na koncert. Marzylam, żeby zobaczyć go chociaż z daleka. Na żywo. Nosiłam jedną rękawiczkę. Zaklejałam palce plastrami. Śpiewałam „Bad” i „Who is it”. Na zakonczenie szkoły podstawowej zaśpiewaliśmy piosenkę do muzyki „Heal the world”. Nigdy nie będzie już tak samo. Coś się skończyło. Mimo, że Michael od kilku lat nie był obecny na scenie, to zawsze wiedziałam, że jest. Wierzyłam, że będzie wielki come back. I miał być. Od przyszłego poniedziałku miała się rozpocząć seria koncertów na Wyspach. Bilety rozeszły się w oka mgnieniu. Koncertów nie będzie. Został żal. Cały świat połączył się na tą jedną krótką chwilę. Wszystkie stacje informacyjne mówią tylko o jednym. I wreszcie ostatnie pożegnanie córki z ojcem. Rozpłakałam się.


M. Jackson 1958-2009


MJ

Dodaj komentarz